sobota, 29 czerwca 2013

Курица не птица, Росси́я не заграница?* - „Matrioszka Rosja i Jastrząb” Maciej Jastrzębski



Rosja, jej kultura i historia, od dawna inspiruję pisarzy. W ostatnich latach rynek polski został zalany reportażami dotyczącymi naszego największego sąsiada – zaczynając od świetnych opowieści pióra Jacka Hugo-Badera, poprzez odkrywanie Kaukazu oczami Wojciecha Góreckiego a kończąc na tych opisujących absurdy codziennego życia oczami zagranicznych gości(jak „Ruski ekstrem” Borisa Reitschustera, czy „Byłem ziemniaczanym oligarchą” Johna Mole'a). Brakowało jednak pozycji, która całościowo opisywałaby współczesną Rosję – począwszy od historii, poprzez życie codzienne, a kończąc na polityce. Lukę tą próbuję wypełnić dziennikarz, wieloletni mieszkaniec Moskwy Maciej Jastrzębski. I muszę przyznać, że świetnie mu to wychodzi.
Podobno cudzoziemiec Rosję może kochać, albo nienawidzić. Autor pokazuje, że istnieje trzecia droga – pełna sympatii, a jednak potrafiąca mówić otwarcie o rzeczach trudnych i złych. Nie unika on pisania o burzliwej historii czy współczesnej polityce pokazując, że prawda niekoniecznie musi leżeć tam, gdzie nam się wydaje. Nie stygmatyzuje, ani nie idealizuje swoich bohaterów, pokazując ludzi z krwi i kości.
Konstrukcja reportażu ma charakter szkatułkowy(chociaż zastanawiam się czy w tym wypadku nie lepiej byłoby użyć określenia „matrioszkowy”?). Analizując kolejne elementy naszej baby począwszy od wstrząsającego fragmentu dotyczącego nizin społecznych na przykładzie pasażerów jednego z wagonów metra, a kończąc na wielkiej polityce. Gdy zsumujemy te elementy, pojawia się obraz Rosji autora – kraju dziwnego ale na swój sposób uroczego. Kraju w którym przeciętny Rosjanin jest(mimo wszelkich różnic) podobny do przeciętnego Polaka.
Nie jest jednak aż tak różowo. Bolączką książki jest z pewnością brak zdjęć. W wielu miejscach przydałaby się ilustracja! Korzystałem z wersji w formacie mobi, więc ciężko mi powiedzieć czy tak samo jest w „papierze”. Szkoda, ża autor poświęcił tak mało miejsca na opis niesłowiańskich mieszkańców Rosji. Jest świetny fragment o ludowym folklorze i legendach, oraz o religii – ale brakuje mi dopełnienia.
Jeżeli lubicie dobry reportaż, fascynuje Was Rosja, lub podobała Wam się książka „Wałkowanie Ameryki” Marka Wałuskiego(gdyż konstrukcja obu jest podobna) to zdecydowanie powinniście się nią zainteresować. Jeżeli planujecie podróż na wschód – jest to pozycja obowiązkowa.

Moja ocena: 8,5/10
Cytat książki: „Spotkałem kiedyś na ulicy w Moskwie znanego reżysera teatralnego Aleksandra Wilkina.
- Jacy są Rosjanie? - zapytałem.
- Trudno tak w dwóch słowach opowiedzieć – stwierdził. - Kiedy kochamy, to do śmierci, kiedy się złościmy, to aż iskry lecą, a pijemy jak Polacy.”

PS. jeżeli macie ochotę odbyć szybką podróż na wschód to polecam poniższy film


*parafraza rosyjskiego powiedzenia. W wolnym tłumaczeniu: kura nie jest ptakiem, Rosja nie jest zagranicą?

Źródło okładki

środa, 26 czerwca 2013

Rzecz o szkodliwości -izmów - „Walka Kotów” Eduardo Mendozy



Z prozą Mendozy wiąże mnie specyficzny rodzaj więzi. Czuję do niej wyjątkowo gorącą miłość – jednakże jest to afekt dziecięcy, naiwny i kompletnie niezrozumiały. Nie, nie jest to uczucie zbliżone do tej masochistycznej radości związanej z oglądaniem wyczynów polskiej kadry narodowej w piłce nożnej. Najzwyczajniej nie jestem w stanie zrozumieć czemu jego książki są AŻ tak dobre. Bo przecież nie chodzi tu o fabułę(kto przypomni sobie cykl o pewnym detektywie, ten będzie wiedział że jest ona... zwyczajna). Natężenie absurdu, mimo że miłe mojemu sercu, występuję również u innych twórców. Może chodzi o język? Plastyczny, cudowny, naszpikowany anachronizmami jak solidne ciasto rodzynkami? Tak, to może być to – styl Marqueza każe mi tęsknić do dawnych czasów, kiedy nawet piętrowa obelga była wypowiadana z klasą i stylem. Ale i to możemy spotkać u innych autorów, najlepiej tych z belle epoque. Klimat? Hiszpania ma swój magnetyzm, nie przeczę. Dalej jednak, zagadka pozostaje bez rozwiązania.
Przejdźmy jednak do sedna – czyli recenzji książki. Akcja rozgrywa się w roku 1936, tuż przed wybuchem krwawej wojny domowej. Na tle pierwszych starć falangistów, socjalistów, nacjonalistów i wszelkich innych możliwych -istów poznajemy naszego głównego bohatera. Anthony Whitelane, bo o nim mowa, przyjeżdża do Hiszpanii na zaproszenie znanego w kręgu marszanda sztuki. Ma on oszacować wartość kolekcji obrazów pewnego arystokraty. Jest to, jak to u Mendozy bywa, jedynie przyczynek do wielopiętrowej intrygi podczas której interesy różnych grup będą się ze sobą przeplatać.
Największą zaletą książki jest ten specyficzny klimat napięcia towarzyszący wielkim zmianom politycznym. Tak samo jak w Berlinie trzydziestych lat(parafrazując piosenkę Kultu) tak i tutaj widzimy wszystkie tarcia, które doprowadzą do konfliktu. Autor, z właściwym sobie wdziękiem, krytykuje wszelkie ideologie które wyłączają myślenie i pozwalają na przedmiotowe traktowanie bliźniego. Piętnowanie to jednak nie jest specjalnie dosadne – ot, wskazanie że każdy fanatyzm, niezależnie od proweniencji prowadzi do absurdu. I gdyby nie fakt, że na ogół jest morderczy, to byłby on śmieszny.
Nie brakuje również barwnych postaci. Arystokraci, politycy, agenci tajnych służb a nawet nieletnia prostytutka – są to świetne kreacje, które pozostają w pamięci na dłużej. Na tym tle wyjątkowo mdły wydaję się być główny bohater. Przez większość książki wydawało mi się, że jest on pozbawiony własnego zdania, a jego czyny bywały momentami obrzydliwe. Owszem, czarny charakter również może budzić sympatię, pod warunkiem że jest wyrazisty. Tutaj tego wyjątkowo zabrakło.
Mimo wszystko książkę uważam za udaną. Głównie za sprawą wspaniałego klimatu. Jeżeli nie znacie twórczości Eduardo Mendozy to przygodę z jego literaturą można zacząć jednak lepiej. Nie jest to również pozycja obowiązkowa dla fanów – ot przyjemna i miejscami pouczająca lektura.
A tajemnica mojej miłości pozostaję wciąż niewytłumaczona...


Moja ocena: 7,5/10

Cytat książki: „- Przed chwilą przyszła do mnie biedna kobieta, ulicznica z owocem swego grzechu w ramionach – dodała, spoglądając ukosem w stronę ławki, gdzie owoc grzechu pozostawił nietrwały ślad swej bytności.”

Źródło okładki

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Conspiracy thriller  à la Polonaise - „Bezcenny” Zygmunta Miłoszewskiego

Muszę przyznać, że na nową książkę Zygmunta Miłoszewskiego czekałem z wypiekami na twarzy. Autor świetnego „Uwikłania”, dobrych „Ziaren prawdy” i całkiem sympatycznego(o ile możemy korzystać z takiego określenia w stosunku do rasowego horroru. I to z tych wybitnie mrocznych) „Domofonu” tym razem wziął na warsztat paradoksalnie ciężki gatunek, jakim jest conspiracy thriller.
Gwałtowny boom na wszelkie teorie spiskowe(zwłaszcza te dotyczące szeroko pojętej sztuki) związany z sukcesem „Kodu Leonarda da Vinci” Dana Browna, spowodował pewien przesyt. No bo ile razy można czytać podobne historie dotyczące starożytnych stowarzyszeń? Zwłaszcza, że ABSOLUTNIE każde musi pozostawić, wbrew wszelkim prawom konspiracji, czytelną wskazówkę w mniej lub bardziej znanym dziele światowego dziedzictwa kulturalnego. Owszem są to całkiem niezłe „pociągowe” czytadła – jednakże w ilości hurtowej mogą powodować wymioty.
Niejako na drugim biegunie znajdują się dzieła Umberto Eco – ze świetnym „Wahadłem Foucalta” na czele. Wypełnione po brzegi informacjami ze wszelkich możliwych dziedzin stanowią naprawdę potężną, intelektualną ucztę. Obstawiam jednak, że do wychwycenia większości smaczków, trzeba mieć co najmniej habilitację w dziedzinie nauk humanistycznych(najlepiej związanych ze średniowieczem). W którą stronę poszedł autor? Zacznijmy od początku.
Fabuła zaczyna się dosyć klasycznie – zespół złożony z sympatycznych protagonistów dostaje zadanie od najwyższych władz Rzeczypospolitej Polskiej – odzyskać zaginiony podczas wojny obraz Rafaela „Portret młodzieńca”. Jak to zwykle bywa, nie są oni świadomi tego że za wszystkim czai się spisek sięgający lata wstecz, w który zaangażowani są możni tegoż świata. Od tego momentu autor funduję nam prawdziwą jazdę bez trzymanki. Bohaterowie zwiedzą połowę świata, nawiążą nowe znajomości, a na jaw wyjdą mroczne sekrety. Brzmi znajomo? I bardzo dobrze! Fabuła jest skonstruowana w sposób dynamiczny i nie sposób się przy niej nudzić. Dzieje się dużo, ujawnianie tajemnic jest odpowiednio dozowane, tak więc odpowiedzi na ostatnie pytania poznajemy pod sam koniec książki. Trochę obawiałem się, że najważniejsza oś fabularna, czyli spisek, będzie rozwiązana w sposób banalny(lub co gorsza – nielogiczny). Na szczęście autor wybrnął z tego obronną ręką.
Książka została napisana w bardzo fajny sposób. Autor posiada lekkie, przystępne pióro, niebywałą zdolność do tworzenia świetnych bon motów i dobrych(acz niewulgarnych) dowcipów. Miejscami wplecione są odniesienia do naszej rzeczywistości – część trafnych, część mocno przerysowanych. Nie jest to zarzut, wszak optyka zależy w znacznej mierze od obserwatora.
Największą bolączką książki są bohaterowie. Nie, proszę mnie nie zrozumieć źle – nie są jednowymiarowi, nudni czy do bólu archetypiczni. Wręcz przeciwnie! Są ciekawi, każdy ma swoją historię, osobowość, problemy(zwłaszcza ci epizodyczni – chapeau bas panie Zygmuncie, bo są naprawdę świetni!). Szkoda jednak, że autor poświęcił im tak mało miejsca i nie próbował pogłębić ich psychologii.
Zabrakło mi również reprodukcji obrazów. Szkoda, bo autor tak(nomen omen) obrazowo je opisuję, że przydałaby się drobna wizualizacja.

Podsumowując – autor nie poszedł ani w stronę Browna, ani w stronę Eco. Stworzył lekką i szybką powieść akcji, która nie bazuje na tanim mistycyzmie i kontrowersji. Inteligentny pomysł, zgrabna zabawa z konwencją i umiejętne wplecenie w to wszystko malarstwa. Obstawiam, że będzie to hit tegorocznych wakacji.

Moja ocena: 8/10 

Źródło okładki