Stanisław Lem to chyba jedyny polski twórca, który ma szczęście do adaptacji filmowych swoich dzieł. Nie dość, że chętnie sięgają po nie zagraniczni twórcy, to niejednokrotnie przekuwają oni poczytne książki science-fiction w prawdziwe perełki. Najlepszym przykładem jest tutaj "Solaris" w reżyserii Andrieja Tarkowskiego(ta hamerykańska, z Georgem Clooney'em była ładna... i w zasadzie to wszystko). Stary, jeszcze radziecki film, można obok "Stalkera"(tegoż samego twórcy) stawiać jako niemal wzorzec z Sevres w kategorii kina fantastycznego. Czy Ari Folman podołał legendzie? No cóż, nie będę budował napięcia - tak, izraelski reżyser(który podobno jest znawcą polskiej literatury i biegle mówi w języku Reja) stworzył obraz świetny.
Główna bohaterka Robin Wright(grana przez... Robin Wright) to powoli dogasająca gwiazda filmowa. Zresztą określenie "gwiazda" to delikatne nadużycie. Raczej sezonowa aktorka, która na skutek złych decyzji nigdy nie rozwinęła do końca swojego talentu. Mieszka na uboczu wielkiego świata, opiekując się coraz gorzej chorym synem. Stanie ona jednak przed szansą - nowa technologia filmowa może dać jej wieczną sławę i olbrzymie pieniądze. Jednak czy dalej zostanie sobą?