Muszę
przyznać, że na nową książkę Zygmunta Miłoszewskiego czekałem
z wypiekami na twarzy. Autor świetnego „Uwikłania”, dobrych
„Ziaren prawdy” i całkiem sympatycznego(o ile możemy korzystać
z takiego określenia w stosunku do rasowego horroru. I to z tych
wybitnie mrocznych) „Domofonu” tym razem wziął na warsztat
paradoksalnie ciężki gatunek, jakim jest conspiracy thriller.
Gwałtowny
boom na wszelkie teorie spiskowe(zwłaszcza te dotyczące szeroko
pojętej sztuki) związany z sukcesem „Kodu Leonarda da Vinci”
Dana Browna, spowodował pewien przesyt. No bo ile razy można czytać
podobne historie dotyczące starożytnych stowarzyszeń? Zwłaszcza,
że ABSOLUTNIE każde musi pozostawić, wbrew wszelkim prawom
konspiracji, czytelną wskazówkę w mniej lub bardziej znanym dziele
światowego dziedzictwa kulturalnego. Owszem są to całkiem niezłe
„pociągowe” czytadła – jednakże w ilości hurtowej mogą
powodować wymioty.
Niejako
na drugim biegunie znajdują się dzieła Umberto Eco – ze świetnym
„Wahadłem Foucalta” na czele. Wypełnione po brzegi informacjami
ze wszelkich możliwych dziedzin stanowią naprawdę potężną,
intelektualną ucztę. Obstawiam jednak, że do wychwycenia
większości smaczków, trzeba mieć co najmniej habilitację w
dziedzinie nauk humanistycznych(najlepiej związanych ze
średniowieczem). W którą stronę poszedł autor? Zacznijmy od
początku.
Fabuła
zaczyna się dosyć klasycznie – zespół złożony z sympatycznych
protagonistów dostaje zadanie od najwyższych władz
Rzeczypospolitej Polskiej – odzyskać zaginiony podczas wojny obraz
Rafaela „Portret młodzieńca”. Jak to zwykle bywa, nie są oni
świadomi tego że za wszystkim czai się spisek sięgający lata
wstecz, w który zaangażowani są możni tegoż świata. Od tego
momentu autor funduję nam prawdziwą jazdę bez trzymanki.
Bohaterowie zwiedzą połowę świata, nawiążą nowe znajomości, a
na jaw wyjdą mroczne sekrety. Brzmi znajomo? I bardzo dobrze! Fabuła
jest skonstruowana w sposób dynamiczny i nie sposób się przy niej
nudzić. Dzieje się dużo, ujawnianie tajemnic jest odpowiednio
dozowane, tak więc odpowiedzi na ostatnie pytania poznajemy pod sam
koniec książki. Trochę obawiałem się, że najważniejsza oś
fabularna, czyli spisek, będzie rozwiązana w sposób banalny(lub co
gorsza – nielogiczny). Na szczęście autor wybrnął z tego
obronną ręką.
Książka
została napisana w bardzo fajny sposób. Autor posiada lekkie,
przystępne pióro, niebywałą zdolność do tworzenia świetnych
bon motów i dobrych(acz niewulgarnych) dowcipów. Miejscami
wplecione są odniesienia do naszej rzeczywistości – część
trafnych, część mocno przerysowanych. Nie jest to zarzut, wszak
optyka zależy w znacznej mierze od obserwatora.
Największą
bolączką książki są bohaterowie. Nie, proszę mnie nie zrozumieć
źle – nie są jednowymiarowi, nudni czy do bólu archetypiczni.
Wręcz przeciwnie! Są ciekawi, każdy ma swoją historię,
osobowość, problemy(zwłaszcza ci epizodyczni – chapeau bas panie
Zygmuncie, bo są naprawdę świetni!). Szkoda jednak, że autor
poświęcił im tak mało miejsca i nie próbował pogłębić ich
psychologii.
Zabrakło
mi również reprodukcji obrazów. Szkoda, bo autor tak(nomen omen)
obrazowo je opisuję, że przydałaby się drobna wizualizacja.
Podsumowując
– autor nie poszedł ani w stronę Browna, ani w stronę Eco.
Stworzył lekką i szybką powieść akcji, która nie bazuje na
tanim mistycyzmie i kontrowersji. Inteligentny pomysł, zgrabna
zabawa z konwencją i umiejętne wplecenie w to wszystko malarstwa.
Obstawiam, że będzie to hit tegorocznych wakacji.
Moja
ocena: 8/10
Źródło okładki