Z prozą Mendozy wiąże mnie
specyficzny rodzaj więzi. Czuję do niej wyjątkowo gorącą miłość
– jednakże jest to afekt dziecięcy, naiwny i kompletnie
niezrozumiały. Nie, nie jest to uczucie zbliżone do tej
masochistycznej radości związanej z oglądaniem wyczynów polskiej
kadry narodowej w piłce nożnej. Najzwyczajniej nie jestem w stanie
zrozumieć czemu jego książki są AŻ tak dobre. Bo przecież nie
chodzi tu o fabułę(kto przypomni sobie cykl o pewnym detektywie,
ten będzie wiedział że jest ona... zwyczajna). Natężenie
absurdu, mimo że miłe mojemu sercu, występuję również u innych
twórców. Może chodzi o język? Plastyczny, cudowny, naszpikowany
anachronizmami jak solidne ciasto rodzynkami? Tak, to może być to –
styl Marqueza każe mi tęsknić do dawnych czasów, kiedy nawet
piętrowa obelga była wypowiadana z klasą i stylem. Ale i to możemy
spotkać u innych autorów, najlepiej tych z belle epoque. Klimat?
Hiszpania ma swój magnetyzm, nie przeczę. Dalej jednak, zagadka
pozostaje bez rozwiązania.
Przejdźmy jednak do sedna – czyli
recenzji książki. Akcja rozgrywa się w roku 1936, tuż przed
wybuchem krwawej wojny domowej. Na tle pierwszych starć falangistów,
socjalistów, nacjonalistów i wszelkich innych możliwych -istów
poznajemy naszego głównego bohatera. Anthony Whitelane, bo o nim
mowa, przyjeżdża do Hiszpanii na zaproszenie znanego w kręgu
marszanda sztuki. Ma on oszacować wartość kolekcji obrazów
pewnego arystokraty. Jest to, jak to u Mendozy bywa, jedynie
przyczynek do wielopiętrowej intrygi podczas której interesy
różnych grup będą się ze sobą przeplatać.
Największą zaletą książki jest
ten specyficzny klimat napięcia towarzyszący wielkim zmianom
politycznym. Tak samo jak w Berlinie trzydziestych lat(parafrazując
piosenkę Kultu) tak i tutaj widzimy wszystkie tarcia, które
doprowadzą do konfliktu. Autor, z właściwym sobie wdziękiem,
krytykuje wszelkie ideologie które wyłączają myślenie i
pozwalają na przedmiotowe traktowanie bliźniego. Piętnowanie to
jednak nie jest specjalnie dosadne – ot, wskazanie że każdy
fanatyzm, niezależnie od proweniencji prowadzi do absurdu. I gdyby
nie fakt, że na ogół jest morderczy, to byłby on śmieszny.
Nie brakuje również barwnych
postaci. Arystokraci, politycy, agenci tajnych służb a nawet
nieletnia prostytutka – są to świetne kreacje, które pozostają
w pamięci na dłużej. Na tym tle wyjątkowo mdły wydaję się być
główny bohater. Przez większość książki wydawało mi się, że
jest on pozbawiony własnego zdania, a jego czyny bywały momentami
obrzydliwe. Owszem, czarny charakter również może budzić
sympatię, pod warunkiem że jest wyrazisty. Tutaj tego wyjątkowo
zabrakło.
Mimo wszystko książkę uważam za
udaną. Głównie za sprawą wspaniałego klimatu. Jeżeli nie znacie
twórczości Eduardo Mendozy to przygodę z jego literaturą można
zacząć jednak lepiej. Nie jest to również pozycja obowiązkowa
dla fanów – ot przyjemna i miejscami pouczająca lektura.
A tajemnica mojej miłości pozostaję
wciąż niewytłumaczona...
Moja ocena: 7,5/10
Cytat książki: „- Przed chwilą
przyszła do mnie biedna kobieta, ulicznica z owocem swego grzechu w
ramionach – dodała, spoglądając ukosem w stronę ławki, gdzie
owoc grzechu pozostawił nietrwały ślad swej bytności.”
Źródło okładki
Źródło okładki