środa, 26 czerwca 2013

Rzecz o szkodliwości -izmów - „Walka Kotów” Eduardo Mendozy



Z prozą Mendozy wiąże mnie specyficzny rodzaj więzi. Czuję do niej wyjątkowo gorącą miłość – jednakże jest to afekt dziecięcy, naiwny i kompletnie niezrozumiały. Nie, nie jest to uczucie zbliżone do tej masochistycznej radości związanej z oglądaniem wyczynów polskiej kadry narodowej w piłce nożnej. Najzwyczajniej nie jestem w stanie zrozumieć czemu jego książki są AŻ tak dobre. Bo przecież nie chodzi tu o fabułę(kto przypomni sobie cykl o pewnym detektywie, ten będzie wiedział że jest ona... zwyczajna). Natężenie absurdu, mimo że miłe mojemu sercu, występuję również u innych twórców. Może chodzi o język? Plastyczny, cudowny, naszpikowany anachronizmami jak solidne ciasto rodzynkami? Tak, to może być to – styl Marqueza każe mi tęsknić do dawnych czasów, kiedy nawet piętrowa obelga była wypowiadana z klasą i stylem. Ale i to możemy spotkać u innych autorów, najlepiej tych z belle epoque. Klimat? Hiszpania ma swój magnetyzm, nie przeczę. Dalej jednak, zagadka pozostaje bez rozwiązania.
Przejdźmy jednak do sedna – czyli recenzji książki. Akcja rozgrywa się w roku 1936, tuż przed wybuchem krwawej wojny domowej. Na tle pierwszych starć falangistów, socjalistów, nacjonalistów i wszelkich innych możliwych -istów poznajemy naszego głównego bohatera. Anthony Whitelane, bo o nim mowa, przyjeżdża do Hiszpanii na zaproszenie znanego w kręgu marszanda sztuki. Ma on oszacować wartość kolekcji obrazów pewnego arystokraty. Jest to, jak to u Mendozy bywa, jedynie przyczynek do wielopiętrowej intrygi podczas której interesy różnych grup będą się ze sobą przeplatać.
Największą zaletą książki jest ten specyficzny klimat napięcia towarzyszący wielkim zmianom politycznym. Tak samo jak w Berlinie trzydziestych lat(parafrazując piosenkę Kultu) tak i tutaj widzimy wszystkie tarcia, które doprowadzą do konfliktu. Autor, z właściwym sobie wdziękiem, krytykuje wszelkie ideologie które wyłączają myślenie i pozwalają na przedmiotowe traktowanie bliźniego. Piętnowanie to jednak nie jest specjalnie dosadne – ot, wskazanie że każdy fanatyzm, niezależnie od proweniencji prowadzi do absurdu. I gdyby nie fakt, że na ogół jest morderczy, to byłby on śmieszny.
Nie brakuje również barwnych postaci. Arystokraci, politycy, agenci tajnych służb a nawet nieletnia prostytutka – są to świetne kreacje, które pozostają w pamięci na dłużej. Na tym tle wyjątkowo mdły wydaję się być główny bohater. Przez większość książki wydawało mi się, że jest on pozbawiony własnego zdania, a jego czyny bywały momentami obrzydliwe. Owszem, czarny charakter również może budzić sympatię, pod warunkiem że jest wyrazisty. Tutaj tego wyjątkowo zabrakło.
Mimo wszystko książkę uważam za udaną. Głównie za sprawą wspaniałego klimatu. Jeżeli nie znacie twórczości Eduardo Mendozy to przygodę z jego literaturą można zacząć jednak lepiej. Nie jest to również pozycja obowiązkowa dla fanów – ot przyjemna i miejscami pouczająca lektura.
A tajemnica mojej miłości pozostaję wciąż niewytłumaczona...


Moja ocena: 7,5/10

Cytat książki: „- Przed chwilą przyszła do mnie biedna kobieta, ulicznica z owocem swego grzechu w ramionach – dodała, spoglądając ukosem w stronę ławki, gdzie owoc grzechu pozostawił nietrwały ślad swej bytności.”

Źródło okładki