poniedziałek, 24 czerwca 2013

Conspiracy thriller  à la Polonaise - „Bezcenny” Zygmunta Miłoszewskiego

Muszę przyznać, że na nową książkę Zygmunta Miłoszewskiego czekałem z wypiekami na twarzy. Autor świetnego „Uwikłania”, dobrych „Ziaren prawdy” i całkiem sympatycznego(o ile możemy korzystać z takiego określenia w stosunku do rasowego horroru. I to z tych wybitnie mrocznych) „Domofonu” tym razem wziął na warsztat paradoksalnie ciężki gatunek, jakim jest conspiracy thriller.
Gwałtowny boom na wszelkie teorie spiskowe(zwłaszcza te dotyczące szeroko pojętej sztuki) związany z sukcesem „Kodu Leonarda da Vinci” Dana Browna, spowodował pewien przesyt. No bo ile razy można czytać podobne historie dotyczące starożytnych stowarzyszeń? Zwłaszcza, że ABSOLUTNIE każde musi pozostawić, wbrew wszelkim prawom konspiracji, czytelną wskazówkę w mniej lub bardziej znanym dziele światowego dziedzictwa kulturalnego. Owszem są to całkiem niezłe „pociągowe” czytadła – jednakże w ilości hurtowej mogą powodować wymioty.
Niejako na drugim biegunie znajdują się dzieła Umberto Eco – ze świetnym „Wahadłem Foucalta” na czele. Wypełnione po brzegi informacjami ze wszelkich możliwych dziedzin stanowią naprawdę potężną, intelektualną ucztę. Obstawiam jednak, że do wychwycenia większości smaczków, trzeba mieć co najmniej habilitację w dziedzinie nauk humanistycznych(najlepiej związanych ze średniowieczem). W którą stronę poszedł autor? Zacznijmy od początku.
Fabuła zaczyna się dosyć klasycznie – zespół złożony z sympatycznych protagonistów dostaje zadanie od najwyższych władz Rzeczypospolitej Polskiej – odzyskać zaginiony podczas wojny obraz Rafaela „Portret młodzieńca”. Jak to zwykle bywa, nie są oni świadomi tego że za wszystkim czai się spisek sięgający lata wstecz, w który zaangażowani są możni tegoż świata. Od tego momentu autor funduję nam prawdziwą jazdę bez trzymanki. Bohaterowie zwiedzą połowę świata, nawiążą nowe znajomości, a na jaw wyjdą mroczne sekrety. Brzmi znajomo? I bardzo dobrze! Fabuła jest skonstruowana w sposób dynamiczny i nie sposób się przy niej nudzić. Dzieje się dużo, ujawnianie tajemnic jest odpowiednio dozowane, tak więc odpowiedzi na ostatnie pytania poznajemy pod sam koniec książki. Trochę obawiałem się, że najważniejsza oś fabularna, czyli spisek, będzie rozwiązana w sposób banalny(lub co gorsza – nielogiczny). Na szczęście autor wybrnął z tego obronną ręką.
Książka została napisana w bardzo fajny sposób. Autor posiada lekkie, przystępne pióro, niebywałą zdolność do tworzenia świetnych bon motów i dobrych(acz niewulgarnych) dowcipów. Miejscami wplecione są odniesienia do naszej rzeczywistości – część trafnych, część mocno przerysowanych. Nie jest to zarzut, wszak optyka zależy w znacznej mierze od obserwatora.
Największą bolączką książki są bohaterowie. Nie, proszę mnie nie zrozumieć źle – nie są jednowymiarowi, nudni czy do bólu archetypiczni. Wręcz przeciwnie! Są ciekawi, każdy ma swoją historię, osobowość, problemy(zwłaszcza ci epizodyczni – chapeau bas panie Zygmuncie, bo są naprawdę świetni!). Szkoda jednak, że autor poświęcił im tak mało miejsca i nie próbował pogłębić ich psychologii.
Zabrakło mi również reprodukcji obrazów. Szkoda, bo autor tak(nomen omen) obrazowo je opisuję, że przydałaby się drobna wizualizacja.

Podsumowując – autor nie poszedł ani w stronę Browna, ani w stronę Eco. Stworzył lekką i szybką powieść akcji, która nie bazuje na tanim mistycyzmie i kontrowersji. Inteligentny pomysł, zgrabna zabawa z konwencją i umiejętne wplecenie w to wszystko malarstwa. Obstawiam, że będzie to hit tegorocznych wakacji.

Moja ocena: 8/10 

Źródło okładki