wtorek, 6 sierpnia 2013

Erudycyjna powieść science-fiction - "Peanatema" Neal Stephenson

Któż z Was nie zna "Władcy pierścieni" autorstwa Tolkiena? Część prawdopodobnie je uwielbia, inni nie przepadają za gatunkiem, kolejni wytkną drewniane i jednowymiarowe postaci - jednakże każdy o zdrowych zmysłach z podziwem będzie odnosił się do konstrukcji świata przedstawionego. Anglikowi udało się stworzyć uniwersum z własną historią, geografią czy kulturą. Ba! Jako językoznawca stworzył on od podstaw języki, którymi posługują się bohaterowie(oraz część zagorzałych fanów). Aż do wczoraj robiło to na mnie piorunujące wrażenie. Okazało się, że można pójść jeszcze o krok dalej - Neal Stephenson w "Peanatemie" wyposażył swój świat w spójną i logiczną... naukę!


Życie intelektualne planety Arbre jest tu najważniejszym bohaterem i to wokół niego kręci się główna oś fabularna. Mimo iż autor we wstępie zaklina się, że nie jest ona zbliżona do Świata w którym przyszło nam żyć, to ciężko nie odnieść wrażenia, że jest to tylko kokieteria. Neal Stephenson skupił się głównie na filozofii(rozwijając zwłaszcza kosmologię i filozofię nauki) oraz fizyce z kosmogonią na czele. Przez blisko tysiąc stron bohaterowie spierają się korzystając z dorobku wielkich uczonych, idei funkcjonujących w fikcyjnym świecie, praw logiki i matematyki. Całość jest wspaniałą grą z czytelnikiem, który po wielokroć będzie urzeczony jakością wywodu, jego sensem czy odwołaniami do osiągnięć naszej cywilizacji. Autorowi(i mówię to z pełną świadomością!) udało się stworzyć system TOTALNY - łącznie z własną metodą naukową, hipotezami, eksperymentami, czy różnymi szkołami!

Co więcej Neal Stephenson już od pierwszej strony wymaga od czytelnika pełnego zaangażowania. Nie spodziewajcie się krótkiego wykładu teoretycznego na temat świata lub podstawowych idei nauki. Od początku, aż do końca należy przystępować do czytania wypoczętym i skupionym - gdyż jedna zagubiona lub źle zrozumiana myśl może zrujnować przyjemność z dalszej lektury. Nawet specyficzny język, którym posługują się bohaterowie nie zawsze jest w pełni zrozumiały - na szczęście tutaj w sukurs przychodzi nam słowniczek(nie wiem czy to zdrobnienie jest tu akurat adekwatne), w którym umieszczono są najważniejsze definicje. Wydaję Wam się, że to zbędny bajer? Przeczytajcie:

"Dlatego, że kiedy stojący obok mnie fraa Erasmas przed dziesięcioma laty przybył do naszego matemu, nazywaliśmy to wycieczką na szpil, a kiedy ja się zjawiłem trzydzieści lat temu, mówiliśmy o długoskierkach. Deklaranci, którzy żyją po drugiej stronie muru i obchodzą apert raz na sto lat, znają ruchome obrazy pod jeszcze inną nazwą".

Cytat pochodzi z samiuśkiego początku książki i dotyczy on telewizji. Oprócz uważnego śledzenia akcji czytelnik powinien posiadać podstawową wiedzę z omawianych dziedzin nauki(albo gorący zapał, żeby takową zdobyć). Nie aż tak rozbudowaną jak przy "Cryptonomiconie" tegoż samego autora(który w dużym uproszczeniu dotyczył walki na szyfry oraz współczesnej informatyki, a wymagał znajomości statystyki czy komputerów) jednakże stereotypowi "humaniści" nie mają tu czego szukać. 

No dobrze, a jak wygląda fabuła? Wspominany wyżej fraa Erasmas(który jest również narratorem) żyje w matemie. Jest to instytucja, której cel stanowi gromadzenie ludzi gotowych poświęcić życie nauce - w tym celu izolują się oni na określony okres czasu(niektórzy na rok, inni... na tysiąc lat) od świata zewnętrznego, nazywanego tutaj extramuros. W środku, intramuros, panuję surowa dyscyplina, która jako żywa przypomina znane nam współcześnie klasztory(z jednym ważnym ale - matemy są z gruntu ateistyczne). Pewien zbieg wypadków zmusi naszego protagonistę do opuszczenia bezpiecznych murów... Ci z Was, którzy są zaznajomieni z książkami Stephensona z pewnością uśmiechają się teraz pod nosem - dualizm extramuros-intramuros jest baaardzo charakterystyczny dla twórczości tego autora. 

Nie będzie chyba przesadą jeżeli napiszę, że pierwsza część książki przypomina "Imię Róży" Umberto Eco. Tak jak i u Włocha mamy tu klaustrofobię związana z odosobnieniem, przedstawienie życia intelektualnego epoki, czy mroczny i duszący klimat tajemnicy. Druga część z kolei jest już klasyczną opowieścią drogi, która nieuchronnie dąży do wielkiego finału... No właśnie zakończenie. Normalnie bym je mocno skrytykował, gdyż jest najzwyczajniej w świecie banalne. To samo zrobiłbym z płaskimi bohaterami(pojawiają się jednak perełki z bardzo ciekawą Alą na czele) czy przewidywalnymi zwrotami akcji W tym jednak przypadku wszystko pasuje. Perypetie postaci nie przysłaniają clue programu - czyli potężnej dawki erudycji autora. 

Pierwszy raz w historii bloga pragnę pochwalić tłumacza - Wojciecha Szypułę. Porównując tekst polski z oryginałem widać jak bardzo zrozumiał on ideę książki i zgrabnie przełożył ją na nasz rodzimy języki. A czytając takie, rozczulające zdanie(pochodzi ono z glosariusza):

"Jestokej: Substancja chemiczna pochodzenia naturalnego, która w odpowiednio wysokim stężeniu w mózgu wywołuje poczucie, że wszystko jest w porządku. Poziom jestokeju można regulować w sposób sztuczny, na przykład poprzez przyjmowanie błogonia."

Ciężko nie docenić kunsztu przekładu. W moim prywatnym rankingu stawiam je na równi z "Mechaniczną pomarańczą" w wersji R tłumaczoną przez Roberta Stillera.

"Peanatema" Neala Stephensona to powieść magnetyczna, trzymająca w napięciu przez blisko tysiąc stron. Nie bazuje jednak na szybkości akcji, marnej kontrowersji czy wszechobecnej przemocy! Dzieło Stephensona urzeka konsekwencją, logiką i erudycją autora. Dlaczego nie 10? Bo ideały istnieją tylko w Hylaejskim Świecie Teoretycznym(korzystając z protyzmu prostego mogę jednak stwierdzić, że autor się do niego bardzo zbliżył) :-). 

Moja ocena: 9,99/10

Cytat książki: "Mistyk przygważdża symbol jednym znaczeniem, które przez krótki czas jest prawdziwe, lecz wkrótce staje się fałszywe. Poeta widzi samą prawdę, ale rozumie, że symbole są płynne a ich sens ulotny."

Źródło okładki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chcesz zostawić komentarz? Super, dziękuję! Pamiętaj jednak o netykiecie :-).