poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Statystyczny Polak nie czyta? I co z tego?


Źródło
Już od kilku ładnych lat media grzmią na alarm: "Polacy nie czytają!", "Statystyczny Polak nie tknie tekstu dłuższego niż trzy i pół strony", "Młodzież woli komputer i telewizję od książek". W telewizji śniadaniowej regularnie brylują eksperci, którzy wylewają krokodyle łzy mówiąc o degrengoladzie społeczeństwa. Ministerstwa i organizacje promujące kulturę w Polsce wydają grube miliony(uszczuplając już i tak wątłą kiesę) na mniej lub bardziej debilne kampanie społeczne. Media notorycznie bombardują mnie przekazem(który na ogół płynie z ust atrakcyjnej modelki. Lub niemniej atrakcyjnej autorki), który głosi, że jeżeli nie przerobię co najmniej jednej książki miesięcznie to nie mam szansy na satysfakcjonujące życie seksualne. Słysząc to, wzorem Kurtza mam ochotę zakrzyknąć "Zgroza! Zgroza!". 

Polacy nie czytają? I co z tego?

Cała ta szopka wywodzi się w prostej linii z przeświadczenia, że czytanie książek jest hobby elitarnym. Nic bardziej mylnego! Często lubimy się utwierdzać w przekonaniu, że my Czytelnicy, jesteśmy jakoby grupą wybraną, która ma nieść kaganek wiedzy wśród ciemnego ludu. Problem polega na tym, że znaczna większość książek wydawanych(a więc i czytanych) nawet nie pretenduje do miana czegoś więcej, niźli czysta rozrywka. Tym samym, czytanie ich nijak nie różni się od oglądania telewizji/grania na komputerze.

Nie zrozumcie mnie źle - nie ma w tym absolutnie nic złego! Jak sami widzicie, część(bez wyszczególniania jak duża) przeczytanych przeze mnie pozycji, to książki stricte rozrywkowe. I jest to dobre - wszak czasem trzeba odreagować(bo szef jest idiotą, pensja niska, politycy kradną etc.). Ale na Boga, przeczytanie "produkcyjniaka" z gatunku romans/ewentualnie popularny ostatnio porno-romans, fantasy czy kryminału ma dokładnie taką samą wartość poznawczą jak zastrzelenie trzydziestu nazistów w grze na konsole, czy obejrzeniu przeciętnego hollywoodzkiego blockbustera. Czyli zbliżoną do zera.

Ktoś z was zakrzyknie - ależ czytanie rozwija wyobraźnię i uczy poprawnie pisać w języku ojczystym! Połowicznie się z tym zgodzę. Owszem, książki rozwijają wyobraźnię. To teraz przypomnijcie sobie znajomych(a możecie znacie to z autopsji?), którzy narzekali na ekranizację któregoś literackiego hitu. Jakie były ich główne zarzuty? "Nie tak sobie wyobrażałam głównego bohatera/bohaterkę! W mojej wizji był niższy/wyższy/grubszy/chudszy/ i miał blond włosy/bujniejszy zarost/twarz Brada Pitta". Serio, ważkim społecznie celem jest rozwijanie tego typu "wyobraźni"? Zresztą, nie tylko książki mają monopol na naszą wyobraźnie. Taką samą rolę spełnia praktycznie każdy dobry film! O ile jest oczywiście odpowiednio niedosłowny. Widząc protagonistę, który zachowywał się nietypowo nie staraliście się rozgryźć jakie ma motywy? No właśnie, to też jest wyobraźnia. Argument o tym, że czytający lepiej posługują się językiem polskim jest na tyle absurdalny, że poświęcę mu całe jedno zdanie. Wejdźcie na jakiekolwiek forum o książkach - tam jest na pęczki zakochanych w literaturze grafomanów i "dyslektyków".

Starsi czytelnicy z pewnością zauważą, że kiedyś czytało się więcej. Zgadza się, bez dwóch zdań jest to prawda. Należy jednak zauważyć, że w smutnych czasach Polski Ludowej nie było specjalnej alternatywy. Możliwość konsumpcji kultury była bardzo ograniczona - owszem istniała telewizja(ale tylko reżimowa, ze śmieszną liczbą kanałów), było radio, kino czy teatr. No i były też książki. Jeżeli przejdziecie się do dowolnego antykwariatu zobaczycie tysiące pozycji wydanych w minionym ustroju. Znaczna ich część to literatura niewysokich lotów(na przykład powieści socjalistyczne, milicyjne czy tzw. Tygrysy), które dzisiaj czytają tylko pasjonaci. Oczywiście, znacznie chętniej i częściej była drukowana klasyka. Miała ona olbrzymie(jak na dzisiejsze realia!) nakłady. Wieść gminna niesie jednak, że znaczna część jej nabywców ceniła niską cenę oraz ładną oprawę. Dlaczego? Gdyż jednakowe woluminy znanych autorów ładnie wyglądały na półce...

Ludowe porzekadło głosi, że statystyczny Polak, nie ma zielonego pojęcia, że jest statystycznym Polakiem. Nie wynika to z jego miernych możliwości intelektualnych, tylko z prostego faktu - statystyczny Polak nie istnieje. Jest to konstrukcja teoretyczna, która w sposób wygodny stara się opisać rzeczywistość, jednak na dobrą sprawę jest bezużyteczna. No bo cóż nam po wiedzy, że "przeciętny" mieszkaniec kraju nad Wisłą ma 37,3 roku i posiada jednego jajnika oraz trochę mniej niż jedno jądro?

Dobra, na chwilę jednak załóżmy że "statystyczny obywatel RP" istnieje. Co więcej, chętnie chwyta po książki! Co by w takim wypadku czytał?

Źródło

Powyżej możemy zobaczyć listę bestsellerów z największej księgarni w kraju(za stroną http://wirtualnywydawca.pl). Możemy wnioskować, że byłyby to lektury "Statystycznego Polaka". Wszak ludzie, którzy mają określony gust czytają już od dawna. Pierwsze dwie pozycje są okupowane przez poradniki. Czy naprawdę ten mityczny "poziom kultury" podniósłby się, gdyby w każdym gospodarstwie domowym znajdowała się książka "Zmień swoje życie z Ewą Chodakowską"? Czym różni się sprawdzenie przepisu na koktajl owocowy w internecie, od kupienia książki na ten temat? Na dalszych miejscach widzimy między innymi pop-historyczną książkę Zychowicza, czy pop-reportaże autorstwa Pawlikowskiej. Nie, nie przemawia do mnie argument, że dla kogoś takie "dzieło" może stanowić wstęp do czegokolwiek poważniejszego. Generalnie, w powyższym zestawieniu, na palcach jednej ręki można policzyć książki, które są "czymś więcej" niż tylko sposobem na miłe spędzenie czasu... Naprawdę, jest sens przeżywać, że tego typu książki nie znajdują większej ilości odbiorców?

Czas na wyciągnięcie wniosków. Niestety, będą one truizmem. Istnieje dobra literatura, zła literatura i cała gama pozycji pomiędzy. Tak samo jest zresztą z każdą działką kultury. Czytanie książek nie nobilituje, tak samo jak nie nobilituje oglądanie filmów czy granie na komputerze. Jest to hobby, które daje ogromną ilość satysfakcji. A jeżeli włożymy w nie trochę wysiłku, to również niewymierną ilość wiedzy. Nie ma jednak sensu umierać w imię podwyższenia mitycznego "poziomu czytelnictwa".

2 komentarze:

  1. Świetny tekst. Zgadzam się, że niektóre książki niewiele się różnią od programów telewizyjnych. Weźmy taką Cichopek; co za różnica, czy będzie mówiła bzdury w M jak Miłość, czy wyda głupią książkę.... Moje koleżanki często szczycą się mianem oczytanych, ale Cichopek, Chodakowska, czy "ileś" twarzy Graya to jeszcze nie książka. Pewnie wielu się zbuntuje, ale ja uważam, że książki podobnie jak filmy mają swoje poziomy. Bo jak różni się film "Ojciec chrzestny" od tasiemca "Klanu", tak różni się pewnie twórczość Mrożka od Ibisza...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat książki Celebrytów to bardzo dobry przykład! Raz, że jest to po prostu literatura, miałka, nieciekawa i aktualna tylko w momencie kiedy dana "gwiazdka" jest popularna, a dwa że rzadko jest ona napisana przez autora okładkowego; zjawisko ghostwriting zabiło już i tak niewielką wartość tego typu prozy.

      Myślę, że takie przeświadczenie: "Jestem oczytany bo znam na wyrywki Ludluma/Christie/wszystkie nowości spod znaku magii, miecza i hojnie obdarzonych kobiet w stalowych stanikach wynikają z pewnego kultu książki. W dzieciństwie uczyli mnie, że każda książka zasługuję na szacunek, czytanie każdej rozwija i jest zajęciem o niebo lepszym niż "durna" telewizja. Wiem, że "papier przyjmie wszystko", ale czasami jest on bardziej wartościowy od słów które na nim zapisano...

      Usuń

Chcesz zostawić komentarz? Super, dziękuję! Pamiętaj jednak o netykiecie :-).