wtorek, 27 sierpnia 2013

Kanon lektur, głupcze!

Źródło
Pierwsze spadające liście, coraz zimniejszy wiatr oraz pierwsze kasztany wskazują na jedno - idzie wrzesień! Wraz z nim miliony uczniów powróci w szkolne ławy, rodzice kupią koszmarnie drogie podręczniki, a przez media przetoczy się dyskusja - cóż złota polska młodzież czytać powinna? Miałem to niewątpliwe szczęście, że lata mojej edukacji licealnej zaczynały się w okresie kiedy kanon lektur był jeszcze całkiem okazały, a kończyły podczas politycznych wojenek o serca i umysły nastolatków(a i były tego zalety - duża część moich znajomych w ramach kontestacji pokochała Gombrowicza). A jak sprawa wygląda dzisiaj?

Zacznijmy od rzeczy absolutnie podstawowej - po co nam właściwie lista lektur? Pragmatyk mógłby powiedzieć, że w epoce scentralizowanej matury, która częściowo opiera się na znajomości tekstów kultury, kanon lektur ma ujednolicić wymagania i wyrównywać szanse. OK, ale czy to wszystko? Nie, raczej nie. Lektury mają w założeniu zapoznać ucznia z klasyką literatury polskiej i światowej. Wybór powinien zostać skonstruowany w ten sposób, żeby maturzysta mógł rozumieć odniesienia kulturowe w dziełach, które go otaczają. Last but not least - zalecane pozycje muszą być na tyle interesujące, żeby zachęcić młodego człowieka do własnoręcznego(a raczej - własnoocznego) poznawania literatury. Nawet po ukończeniu szkoły zasadniczej. 

No dobrze - to czego być nie powinno? Język polski nie jest polem walki ideowej. W ubiegłych latach politycy wręcz uwielbiali przerzucać się argumentami o "wychowaniu patriotycznym", "pozytywnych wartościach" czy promowaniu jedynie słusznych poglądów. Uczeń w liceum jest już na ogół ukształtowaną jednostką. Ma swój charakter, system wartości czy przekonania. Jedna książka, bez znaczenia jak bardzo wybitna, ich nie zmieni. Jeżeli przedstawimy jedną opcję to pozbawimy młodzież całej różnorodności świata. Nie da się omawiać Herberta nie mówiąc o Miłoszu(i na odwrót!), czy mówić o Waile bez Sartre'a. 

Prawnie, kwestie lektur reguluje nam Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 23 grudnia 2008 roku w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół, do znalezienia w Dz. U. 2009 nr 4 poz. 17 bądź na stronie ISAPu (ufff! Jeżeli myślicie, że jest to długa nazwa to proponuję sprawdzić jakie potworki potrafiła tworzyć władza ludowa. Najsłynniejszy znajdziecie tutaj). Całość ma bagatela trzysta pięćdziesiąt stron i reguluje nauczanie każdego przedmiotu, z którym polski uczeń ma szansę zetknąć się podczas swojej kariery edukacyjnej. Nas będzie interesował załącznik numer 4(udostępnia go oddzielnie BIP pod tymże adresem), który reguluję podstawę programową w szkołach gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Lista lektur, która powinna być znana polskim abiturientom zaczyna się na stronie piętnastej, a kończy na siedemnastej. Co z niej wynika? 

Otóż Minister, w swej nieskończonej mądrości, zmusza biednych żaczków do poznania(na poziomie podstawowym) tylko 13 lektur książkowych przez trzy/cztery lata edukacji ponadgimnazjalnej. Sześć z nich jest obligatoryjna, resztę dobiera nauczyciel. Na liście must read znajdują się następujące pozycje:
-  "Pan Tadeusz" oraz "Dziadów część III" Adama Mickiewicza
- "Lalka" Bolesława Prusa
- "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego
- wybrane opowiadania Bruno Schulza(co w praktyce sprowadza się do "Sklepów cynamonowych")
- "Ferdydurke" Witolda Gombowicza
Oprócz tego należy zapoznać się również z tekstami krótszymi, takimi jak:
- "Bogurodzica"
- "Lament świętokrzyski"
- wybrane pieśni i treny Jana Kochanowskiego
Żeby wypełnić podstawę programową reszta lektur jest dobierana samodzielnie przez nauczyciela. Co więcej, część z nich może zostać przerobiona fragmentarycznie. 

I w zasadzie tu moglibyśmy skończyć temat - wszak jakość kształcenia i dobór książek został przerzucony bezpośrednio na nauczyciela. I to od jego kreatywności oraz zaangażowania zależy jakie wspomnienia dotyczące klasyki literatury młodzież mieć będzie. Uczniowie powinni przerobić "wybraną powieść polską z XX lub XXI wieku" - przecież zbiór takowych jest olbrzymi! W klasie z przewagą dziewcząt może sprawdzić się "Cudzoziemka" Marii Kuncewiczowej, czy "Granica" Zofii Nałkowskiej. Facetom na ogół podoba się "Mała apokalipsa" Tadeusza Konwickiego. W klasie technicznej/ścisłej(która często gęsto z delikatnym uśmiechem podchodzi do języka polskiego) sprawdzi się prawdopodobnie Lem - "Solaris" czy "Kongres futurologiczny"  to z pewnością pozycję, które mogą działać na wyobraźnię przyszłych inżynierów, chemików czy fizyków. Jeżeli pedagog okopie się na pozycji, "że autor X(wstawcie tutaj jakiegokolwiek autora, którego młodzież nie darzy specjalną estymą. Za moich czasów była to Eliza Orzeszkowa ze swoim sztandarowym "Nad Niemnem" oraz Henryk Sienkiewicz z nieśmiertelnym "Quo vadis") klasykiem jest i młodzież czytać go obowiązek ma" to prawdopodobnie uda mu się zniechęcić do literatury większość swoich uczniów. Patrząc na to, jak bardzo jest ona uniwersalna i ile ma do zaoferowania to całkiem niezłe osiągnięcie. 

Dodajmy jednak łyżeczkę dziegciu do powyższej beczki miodu. Nie jestem specjalnie przekonany, czy faktycznie każdy maturzysta z przyjemnością(i korzyścią) przeczyta "Ferdydurke". Jeżeli już koniecznie Ministerstwo upiera się przy Gombrowiczu to o niebo lepsza jest "Pornografia". Brakuje mi też książek odważnych, kontrowersyjnych. To je czyta się najlepiej, wspomina najdłużej i przy okazji inspirują one najmocniej. Od dawna już pokutuje przeświadczenie, że takie powieści mogą źle wpłynąć na młode, chłonne umysły. No cóż, na tej zasadzie równie szkodliwe mogą być seriale puszczane przez państwową telewizję czy popularne produkcje kinowe. Jednostka, która pod wpływem kilkuset stron wywraca swój system wartości o 180 stopni, tym bardziej zrobi to oglądając film, który działa jeszcze silniej w sferze emocjonalnej. Skupiłbym się bardziej na literaturze współczesnej. Jej dogłębna znajomość pozwoli nam na satysfakcjonujący udział w kulturze współczesnej wypełnionej odniesieniami i symbolami. 

Kanon lektur ewoluuje w dobrą stronę, zostawiając sporo swobody nauczycielom. Niesie to za sobą pewne konsekwencje - to pedagodzy są w pełni odpowiedzialni za jakość i atrakcyjność prezentowanych treści. Mają jednak olbrzymi wybór, bo ustawodawca zostawił im spore widełki - łącznie z zalecanymi produkcjami filmowymi(zazdroszczę tym, którzy obejrzą i omówią dzieła Andrieja Tarkowskiego - bo to kino wybitne i mimo upływu lat - poruszające)! Korzystając z wytycznych ministerialnych, nauczyciele z pasją mogą stworzyć ze swoich zajęć prawdziwy skarb, który będzie przez uczniów wspominany przez lata. Ja na szczęście na takich trafiałem. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chcesz zostawić komentarz? Super, dziękuję! Pamiętaj jednak o netykiecie :-).