środa, 24 lipca 2013

Czytelniczy survival – o zaletach i wadach czołówki

Będąc dzieckiem marzyłem o tym, żeby w przyszłości zostać: górnikiem, chirurgiem, poszukiwaczem skarbów czy strażakiem. Co łączy tak odległe profesje? Otóż ich przedstawicielom zdarza się korzystać z tego cudu techniki jakim niewątpliwie jest latarka czołowa. W moich młodzieńczych marzeniach była ona nieodrodnym atrybutem męskości. Niestety, życie szybko je zweryfikowało. Aż do teraz.




Kiedy zobaczyłem tą ślicznotkę w wielkiej sieci sklepów wiedziałem, że musi być moja. Nie wiem czy bardziej przekonał mnie fakt, że kosztowała tylko 13 nowych, polskich złotych, czy raczej te trzy diody które ewidentnie się do mnie uśmiechały. Początkowo miała służyć jako źródło światła podczas wieczornego joggingu(urok mieszkania w okolicy w której infrastruktura oświetleniowa jest zasilana gazem i pamięta Kongresówkę). Okazało się, że to maleństwo ma znacznie więcej do zaoferowania!

Wyobraźcie sobie taką sytuację – ciemna noc, korzystacie właśnie z usług Polskich Kolei Państwowych na baaaardzo długiej trasie. Reszta pasażerów w przedziale usnęła słuchając równomiernego stukotu kół. I tutaj następuję dramat, którego nie powstydziliby się pisarze antyczni. Macie ochotę czytać, jednak wrodzona kindersztuba zabrania wam, moi drodzy czytelnicy, zapalić światło. Jest to wypisz, wymaluj sytuacja która spotkała mnie w ostatni weekend. Całe szczęście miałem przy sobie latarkę czołową(którą zabrałem w złudnym przekonaniu, że mając dwa dni wolne pobiegam więcej niż zwykle – ale moja słaba motywacja jest tematem na oddzielną notkę). Regulowany poziom światła pozwolił mi swobodnie przetrwać resztę podróży.  


Gdzie tkwi haczyk? Zimne światło diody nie jest najprzyjemniejsze w odbiorze. Znacznie lepiej sprawdzają się tutaj lampki(co ciekawe również diodowe – recenzja wkrótce) zasilane przez USB produkcji szwedzkiej korporacji meblowej. Moja budżetowa latarka z jednym paskiem nie jest również najwygodniejszą rzeczą którą można nosić na głowie. Śmiem twierdzić, że nie ma osoby która przepada za chłodnym dotykiem plastiku na czole. Last but not least – wygląda się w niej... śmiesznie? Głupio? Pomarańczowe cuś na czole niestety nie pasuje do żadnej, nawet wymyślnej, kreacji. Z pewnością tego typu akcesorium, chociażby w wersji wypasionej, będzie wyglądało absurdalnie w sytuacji „cywilnej”.

Tak czy siak, moje bieganie stało się bezpieczniejsze, połowicznie spełniłem marzenie z dzieciństwa, podbudowałem swoją męskość oraz mogłem spokojnie czytać. Trochę ponad dziesięć złotych wydaję się być niewygórowaną ceną za takie przywileje.

Ps. jako statyści zostały wykorzystane następujące książki: „Pierwsza wojna światowa” Janusz Pajewski, oraz „Historia Polski. Średniowiecze” Stanisława Szczura. Rozdział dotyczący górnictwa wydał mi się zbliżony tematycznie :-).