poniedziałek, 1 lipca 2013

Zakaukaski fresk - „Toast za przodków” Wojciech Górecki


Kaukaski tryptyk Wojciecha Góreckiego zacząłem czytać co najmniej nietypowo. Na pierwszy ogień poszła część ostatnia - „Abchazja”, dotycząca kłopotliwego skrawka ziemi między Gruzją i Rosją. Zaraz po niej przyszedł czas na „Planetę Kaukaz” w której autor opisuje zamieszkujące Rosję narody kaukaskie. Częścią drugą(i dzisiaj recenzowaną) jest „Toast za przodków”, który stanowi historię trzech państw Zakaukazia: Azerbejdżanu, Armenii i Gruzji.

Recenzując książkę Hanna Krall napisała, że oprócz Lermontowa(którego zabili) prawdopodobnie nikt nie znał się na Kaukazie. Jest w tym dużo prawdy – mimo wizyt w tym przepełnionym paradoksami skrawku ziemi nie jestem w stanie powiedzieć, że mam jakiekolwiek pojęcie o ludziach tam mieszkających. Inaczej sprawa wygląda w przypadku Wojciecha Góreckiego, który jak sam przyznaje przez kilka lat mieszkał w Azerbejdżanie.

Książka w porównaniu z innymi tytułami ze stajni Wydawnictwa Czarnego jest duża jak na gabaryt. Na blisko czterystu stronach zmieściły się zarówno historię całych narodów jak i poszczególnych ludzi. Publikacja jest podzielona na trzy części – pierwsza dotyczy Azerbejdżanu, druga Gruzji i Armenii, a ostatnia, teoretycznie opisując małą miejscowość Sachadlo, jest przyczynkiem do rozmyślań nad skomplikowaną, kaukaską polityką. Wyłania się z nich pełen rozmachu fresk, dotyczący trzech niewielkich państw i zamieszkujących ich narodów.

Najdłużej opisany jest Azerbejdżan. Poszczególne reportaże przeplatane są fragmentami „Dzienników bakijskich”, które jak żywo przypominają lapidaria znane z twórczości Ryszarda Kapuścińskiego. Są to krótkie, czasami bardzo lakoniczne zapiski dotyczące życia w Baku – począwszy od polityki, kończąc na rzeczach tak przyziemnych jak awaria piecyka gazowego. Który fragment podobał mi się najbardziej? Ciężko zdecydować. Na pewno zostałem fanem historii o Hinalugu, czyli odciętej od świata wiosce. Autor opisywał ją już w „Planecie Kaukaz” jako miejsce przepełnione magią, w którym folklor jest wciąż żywy. W „Toaście za przodków” odwiedza ją po latach, gdy została już skomunikowana ze światem zewnętrznym. Jak pewnie się domyślacie, jest to raczej smutna opowieść o zderzeniu ze współczesnym światem. Warto również wczytać się w losy Heydara Alijewa – nietypowego komunisty i późniejszego prezydenta Azerbejdżanu. Prosta historia wschodniego satrapy mówi dużo o kaukaskim rozumieniu władzy, rodziny czy sprawiedliwości.

Druga część książki opisująca Gruzję i Armenię jest oczywiście bardziej ogólna, jednakże i tutaj mamy kilka wyjątkowo smakowitych rodzynków. Poczynając od opisu gruzińskiego stołu, którego forma jest wyjątkowo sformalizowana i zupełnie inna od naszej biesiady, poprzez historię ormiańskiej diaspory i słynnych ksiąg, a kończąc na pewnym szczególnym poecie Harutiunie Sajudanie. Muszę przyznać, że spodziewałem się również porządnego reportażu o „gruzińskim Nikiforze” - Niko Pirosmanimszwilim, wybitnym przedstawicielu prymitywizmu. Moje nadzieje były podsycane faktem, że reprodukcja jednego z jego dzieł znajdowała się na okładce. Szkoda, że takowy się nie pojawił bo historia tego malarza jest naprawdę ciekawa.

Najbardziej podobała mi się jednak ostatnia część. Mimo, że jest ona bardzo krótka(tylko dwadzieścia stron) to stanowi niejako podsumowanie całej książki. Punktem wyjścia jest bazar w Sadachle, który w ostatnich latach był miejscem spotkań Ormian, Gruzinów i Azerów. Oczywiście, jak każdy targ w byłym bloku wschodnim służył on również ciemnym interesom. Jest to jednak punkt wyjścia do pewnej syntezy dotyczącej stosunków panujących na Zakaukaziu. Wojciech Górecki opisuje również genezę tamtejszych minipaństw – Abchazji, Osetii Południowej i Górskiego Karabachu, tłumacząc na czym polega konflikt. Jest to świetny wstęp do ostatniej części Kaukaskiego Tryptyku - „Abchazji”.

Bardzo podoba mi się styl autora i pewna dziennikarska wrażliwość. Czytając książkę wielokrotnie miałem wrażenie, że szczerze współczuje on swoim bohaterom i cieszy się z ich sukcesów. Moim zdaniem to jedna z najważniejszych cnót dobrego reportera. Niestety książkę trawi bolączka braku zdjęć!

Patrząc na to co napisałem końcowa ocena może wydawać się niska. Dlaczego tylko siódemka? Książka jest naprawdę fajna i czyta się świetnie. Jednakże w przeciwieństwie do wcześniejszych prac autora, nie ma „tego czegoś” co pamiętałbym na dłużej. Szlachectwo zobowiązuje Panie Wojciechu!

Moja ocena: 7/10

Ps. jeżeli nie czytaliście wcześniej żadnej książki Wojciech Góreckiego możecie swobodnie dodać do powyższej oceny 2/2,5 oczka. Jest to dalej czołówka polskiego reportażu i obiecuję Wam, że nie będziecie zawiedzeni.

Cytat książki: „Pod koniec 1991 roku wybuchła wojna domowa pomiędzy wierną Gamsachurdii Gwardią Narodową a siłami opozycji. Walki objęły centrum Tbilisi, w dalszych dzielnicach toczyło się normalne życie. Znajomy dziennikarz, który przyleciał z Wilna, aby relacjonować te wypadki, był zdziwiony, że działa lotnisko i jeżdżą samochody. Złapał taksówkę:
-Wojna u was? - zagadnął.
- Wojna – potwierdził kierowca.
- To co tu tak spokojnie?
- Jedźmy, pokażę.
Zatrzymali się gdzieś w śródmieściu:
- Na wojnę pójdzie pan prosto i na rondzie w prawo.”

Źródło okładki