czwartek, 4 lipca 2013

Prawdziwe „Jądro ciemności” - „Duch króla Leopolda. Opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce” Adam Hochschild


Z czym kojarzy się wam Belgia? Z czekoladkami Leonidas i Godiva? Z Unią Europejską? Piwem trapistów? Kto pomyślał jedną z tych trzech rzeczy niech podniesie rękę do góry. Zmieńmy pytanie – z czym kojarzy wam się Kongo? Tu już będzie ciężej. Ktoś powie, że z dyktaturą, czytelnik obeznany z literaturą odpowie jednym tchem, że z twórczością Józefa Korzeniowskiego(alias Josepha Conrada). A czy wiedzieliście, że „Jądro ciemności” które obligatoryjnie czytają wszyscy polscy licealiści jest nie tylko uniwersalną opowieścią o źle, ale również dokumentalnym zapisem ludobójstwa, którego Belgowie dokonali w Afryce?

Jeżeli nie, to książka Adam Hochschilda jest dla was. Osobiście kilka razy obiły mi się o uszy(głównie dzięki piosence Billy'ego Joela – do odsłuchania niżej) pojedyncze fakty dotyczące kolonializmu belgijskiego. Nie miałem jednak świadomości, że obywatele tego małego państwa mogli dokonać zbrodni porównywalnej z Holocaustem.



Ale zacznijmy od początku. Oś książki wyznacza tytułowa historia króla Leopolda II Koburga. Skoligacony z większością możnych ówczesnego świata uważał, że mała Belgia nie odpowiada jego mocarstwowym ambicjom. „Mały kraj, małych ludzi” zwykł mawiać o swoich poddanych. Tym samym rozpoczął rozpaczliwe wręcz poszukiwanie kolonii, która uczyniłaby jego dziedzinę światowym mocarstwem. Jego wzrok padł na ujście rzeki Kongo...

W tym momencie należy się zatrzymać i powiedzieć słów parę o dramatis personae. Król Leopold mógłby stanowić wzorzec z Sevres w kategorii „zło biurokraty”. Serio, scenarzyści z Hollywood powinni się wzorować na postaci sportretowanej przez Hochschilda. Zimy, wyrachowany, z potężnymi zaburzeniami relacji interpersonalnych i życia seksualnego. Mimo, że jest to pełnokrwisty reportaż to intryga przypomina momentami powieści kryminalne. Świetnie wyglądają też postacie drugoplanowe – mitoman i odkrywca Henry Stanley, czy pierwowzór conradowskiego Kurtza Leon Rom, kolekcjonujący ludzkie głowy. Autor stara się pogłębić ich psychologię i dojść do źródeł zła. Nie stawia jednak banalnych diagnoz rodem z twórczości Freuda.

Po drugiej stronie barykady widzimy obrońców praw człowieka. Na pierwszy plan wybija się dwójka – Edmund Morel i Roger Casement(znany ze świetnej powieści Llosy „Marzenie Celta”). Ciężko jednak powiedzieć, że są tak interesujący jak ich oponenci.

Książka funduje czytelnikowi prawdziwy, emocjonalny roller coaster. Z kolejnym stronami będziemy czuli obrzydzenie, podziw, strach i dumę. Wyjątkowo gorzkie zakończenie powoduję też, że osobiście czułem się nieomal fizycznie brudny po odwróceniu ostatniej kartki.

Autor stworzył prawdziwy literacki majstersztyk, który perfekcją dorównuje piórom Montblanc, jajkom Faberge czy nokturnom Chopina. Umiejętność gry na emocjach, olbrzymia praca przy źródłach i świetne pióro gwarantują godziny fascynującej lektury.

Moja ocena: 9,5/10


Cytat książki: „Co więcej, w odróżnieniu od innych wielkich drapieżców historii, Czyngis-Chana czy hiszpańskich konkwistadorów, król Leopold II nigdy nie przelał nawet kropli krwi. Jego stopa nigdy nie stanęła w Kongu. Jest w tym również coś bardzo nowoczesnego – niczym w przypadku pilota bombowca, który lecąc wysoko, ponad chmurami, nigdy nie słyszy krzyków ofiar, nie widzi zniszczonych domów i zmasakrowanych ciał.”

Źródło okładki