Początkowo,
moja skromna recenzja, miała nosić tytuł „Polskie Millenium” i
zaczynać się słowami: „Podobno naśladownictwo jest najwyższą
formą pochlebstwa”. Cóż, pomyliłem się. Kryminał Piotra
Głuchowskiego nie jest tylko luźną wariacją na temat trylogii
Larssona. Ba, śmiem twierdzić że jest od niej znacznie lepszy.
Poznajcie
Roberta Pruskiego. Zarabia on na życie chałturząc w lokalnym
tygodniku „Głos Torunia”. Oprócz tego zmaga się z
alkoholizmem, długami oraz eksżoną która skutecznie utrudnia mu
kontakt z dziećmi. Brzmi znajomo? Poczekajcie! Pewnego dnia, gdzieś
między pisaniem o zalanych ogródkach działkowych, a uzupełnianiem
kroniki kryminalnej dostaje on tajemniczy list. Zdesperowana
nieznajoma prosi o pomoc w ustaleniu miejsca pochówku rodziców
zabitych w czasach stanu wojennego. Przyznacie, że ciężko nie
poczuć déjà
vu?
Zapewniam was jednak, że jest ono
tylko chwilowe. W zamian otrzymujemy naprawdę rasową książkę
sensacyjną, która czerpie garściami od najlepszych w swoim
gatunku. Dlatego też dostajemy bohatera właściwego dla mrocznego,
miejskiego kryminału, namiętny romans, ciekawą zagadkę i naprawdę
mnóstwo zwrotów akcji. Oprócz tego poznamy mroczną tajemnicę
Służby Bezpieczeństwa PRLu i pewną niecodzienną sektę.
Autor świetnie odmalował postać
przestępcy. Nie mogę pisać za dużo, gdyż ocierałoby się to o
spoiler, natomiast jest ona skonstruowana w sposób logiczny, jej
psychologia sprawia wrażenie wiarygodnej i spójnej, a sekret
rytualnych morderstw jest w pełni wytłumaczony. Nie jest to może
postać, która zapadnie w pamięci na dłużej, jednakże nie można
się do niczego przyczepić.
Dużą sympatią zapałałem do
głównego bohatera. Jest on nieodrodnym dzieckiem epoki noir w
kryminale. Pozostający na życiowym rozdrożu, sfrustrowany, po
przejściach, odpalający papierosa od papierosa. Prawdopodobnie dość
dobrze wpasowałby się w klasyczne pozycje Chandlera. Mimo to, w
trakcie lektury naprawdę odczuwa się do niego sympatie i przejmuje
jego losami.
Jednak najważniejszym bohaterem
książki wydaję się być Toruń. Autor przedstawia go malowniczo i
nie stara się zredukować go do „miasta grzechu”. Co więcej
udało mu się uchwycić duszę stolicy pierników oraz domu Mikołaja
Kopernika(przyznają sobie prawo do autorytatywnego stwierdzenia tego
faktu, gdyż długie trzy lata mieszkałem rzut beretem od miejsca
morderstwa :-) ).
Piotr Głuchowski z zawodu jest
dziennikarzem i stara się oddać specyfikę pracy w jego branży.
Dlatego też w trakcie lektury poznamy specyficzny żargon, poczucie
humoru czy swoiste układy towarzyszące żurnalistom. Muszę
przyznać, że jest to niesamowicie ciekawe i dobrze opisane.
Żeby nie było tak kolorowo –
książka posiada również wady. Mniej więcej w połowie akcja
zaczyna zwalniać, żeby pod koniec znowu przyśpieszyć. Fragment
ten czyta się gorzej. Dodatkowo zakończenie nie wyjaśnia do końca
wszystkich wątków, które pojawiły się w książce. A jest to
zabieg, którego bardzo nie lubię.
„Umarli tańczą” Piotra
Głuchowskiego jest książką świetną. Trzyma w napięciu od
pierwszej do ostatniej strony i nie pozwala oderwać się od
lektury(a jest to pozycja solidna gabarytowo). Akcja, bohaterowie,
klimat sprawiają, że naprawdę chcę się poznawać historię
śledztwa dziennikarskiego. Mocna i brutalna jest świetnym pomysłem
na gorące, letnie dni. Nie będziecie zawiedzeni.
Moja ocena: 8,5/10
Cytat książki: „- Szkoda, że mnie
tam nie ma. Smucę się sama. Znowu mnie opadają niedobre myśli
Chciałabym, żebyś mnie nosił w kieszeni jak świnkę morską.”
Źródło okładki
Źródło okładki