czwartek, 25 lipca 2013

Pseudoreportaż - "World War Z. Światowa wojna zombie w relacjach uczestników" Max Brooks


W życiu każdego mężczyzny czytelnika przychodzi taki moment, że należy przeczytać coś niezobowiązującego intelektualnie. Jest to kwestia higieny psychicznej – wszak od czasu do czasu należy oddać się czystej i nieskrępowanej żadnymi regułami rozrywce. Do czytania takich książek ciężko przyznać się przed sobą, nie mówiąc już o znajomych. Czasami jednak okazuję się, że pozycja zakupiona w celu „odmóżdżenia się” jest czymś więcej.



Zombie zawładnęły światem! Póki co to stwierdzenie możemy traktować czysto metaforycznie, wszak czytacie te słowa(i zakładam że robicie to świadomie :-) ). Już od kilku sezonów możemy zaobserwować ich wpływ na popkulturę – począwszy od całej gamy produktów opartych na komiksie „Żywe trupy”, poprzez gry video(vide The last of us, czy polskie Dead Island) a kończąc na książkach Maxa Brooksa. Pisarz ten idealnie wypełnia swoją niszę tworząc pozycje dotyczące najmodniejszych ostatnio istot nadprzyrodzonych(wydaję się, że wampiry zostały definitywnie zdetronizowane). Jego proza okazała się na tyle chwytliwa, że na jej podstawie powstał film w którym wystąpił między innymi Brad Pitt. Ciężko powiedzieć czy przeważyła tu jakość jego książki(wszak sama konstrukcja jest bardzo niehollywódzka), chwilowa moda, czy fakt że twórca ten jest synem Mela Brooksa który swojego czasu tworzył całkiem udane komedie. Tak czy siak – z trailer można obejrzeć poniżej, a ja chętnie przeczytam Wasze opinie na temat tegoż filmu.

  


Sama forma książki jest zaskakująco genialna. Otóż autor stworzył fikcyjny zbiór wywiadów z ludźmi, którzy przeżyli apokalipsę, jaką była niewątpliwie wojna zombie. Co w tym takiego błyskotliwego? No cóż, taka konwencja nie wymaga specjalnie wysokich umiejętności pisarskich. Każdy błąd, niezgrabność językową czy powtórzenie można wytłumaczyć następująco: „Hej, to jest wywiad! Nikt nie mówi językiem akademickim podczas zwykłej rozmowy! To element kompozycji”. Po czym wnoszę, że autor tak naprawdę nie potrafi pisać? Lektura(na całe szczęście – krótkiego) wstępu, powoduje straszliwy ból zębów! Raczej nie jest to wina tłumacza, gdyż reszta książki jest przełożona jak najbardziej OK.

Przed zakupem tejże pozycji nie musicie gorączkowo szukać tabletek przeciwbólowych czy próbować umówić wizytę u dentysty. Z waszą jamą ustną wszystko będzie w porządku – pod warunkiem, że nie przygryziecie języka z wrażenia. Od momentu kiedy zagłębicie się w pierwszy wywiad prawdopodobnie zostaniecie straceni dla świata. Książka trzyma w napięciu przez wszystkie z ponad pięciuset stron. Historia jest raczej sztampowa, a schemat fabuły właściwy dla każdej szanującego się dzieła katastroficznego. Tak więc oczami bohaterów widzimy przypadki pierwszych zarażeń, bierność władz, panikę obywateli i wreszcie(mam nadzieję, że nie będzie to dla was spoiler, wszak sam tytuł na to wskazuje) triumf ludzkości. Autor miksuje te utarte schematy z odniesieniami do popkultury i współczesnej polityki. Nie raz i nie dwa rozpoznamy postaci występujące w tekście, które zostały sparodiowane. Czasami owe przerysowania są mało subtelne i niewybredne. Muszę także wspomnieć o występujących odniesieniach do klasyki kina. Pisarz bawi się z całą śmietanką gatunku i wychodzi mu to doprawdy wybornie.

Warto poświęcić cały akapit na naszych bohaterów. Otóż ich konstrukcja jest ŚWIETNA. Max Brooks bez ogródek wyciąga najbardziej archetypiczne postaci właściwe dla naszej kultury. Toteż mamy bohaterskiego wiceprezydenta(oczywiście USA, bo jakżeby inaczej), twardą GI Jane, niewidomego samuraja, bezdusznego rekina giełdowego z Wall Street, szalonego rosyjskiego popa, upartych generałów, oszukanych żołnierzy czy całą gamę hamerykańskich self-made manów. Wszystkie są uroczo przerysowane i czasami groteskowe. Mimo to, ich opowieści wywołują emocje i potrafimy się z nimi utożsamiać.  

Tak, gama emocji wywołanych w trakcie czytania jest niesamowita. Od strachu, poprzez obrzydzenie, obawę czy radość po ostatecznym zwycięstwie. Wydaję mi się, że duży wpływ miało umiejscowieni akcji – mimo że niedookreślone to i tak wiemy, że to współczesne nam czasy. Co więcej, historia nosi w sobie pozór realizmu. Nie zrozumcie mnie źle! Wszak cała konstrukcja zombie, jest wręcz absurdalna z punktu widzenia fizjologii czy medycyny. Chodzi bardziej o to, że reakcje i zachowania ludzkie są tu nakreślone w sposób naturalny. Ba, naturalistyczny. To i soczyste opisy powoduje, że nie powinny być lekturą niedojrzałego lub wrażliwego czytelnika.

 Kilka godzin spędzonych przy lekturze „World War Z” było świetną zabawą. Mimo iż początkowo miałem pewne obawy, to Max Brooks udowodnił że potrafi zrobić świetny i działający melanż popkulturowych symboli i pierwotnych emocji, ubrany w ciekawą formę. W kategorii lekkich czytadeł fantastycznych nie znajdziecie niczego lepszego. 

Moja ocena: 8,5/10

Cytat książki: „To naprawdę ironia losu, że zombie można zabić tylko niszcząc jego mózg, bo to chyba jedyny przeciwnik, którego działaniami nie kieruje żadna myśl przewodnia, żaden sztab. Nie ma u nich dowodzenia, nie ma łączności, ani współdziałania na żadnym szczeblu. Nie mają prezydenta, którego można by im zabić, ani bunkra najwyższego dowództwa, który można by zniszczyć precyzyjnym uderzeniem. Każdy zombie jest jednoosobową, autonomiczną, samowystarczalną armią, i to najlepiej oddaje prawdziwą naturę tego konfliktu.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chcesz zostawić komentarz? Super, dziękuję! Pamiętaj jednak o netykiecie :-).