Z czym kojarzy się wam Belgia? Z
czekoladkami Leonidas i Godiva? Z Unią Europejską? Piwem trapistów?
Kto pomyślał jedną z tych trzech rzeczy niech podniesie rękę do
góry. Zmieńmy pytanie – z czym kojarzy wam się Kongo? Tu już
będzie ciężej. Ktoś powie, że z dyktaturą, czytelnik obeznany z
literaturą odpowie jednym tchem, że z twórczością Józefa
Korzeniowskiego(alias Josepha Conrada). A czy wiedzieliście, że
„Jądro ciemności” które obligatoryjnie czytają wszyscy polscy
licealiści jest nie tylko uniwersalną opowieścią o źle, ale
również dokumentalnym zapisem ludobójstwa, którego Belgowie
dokonali w Afryce?
Jeżeli nie, to książka Adam
Hochschilda jest dla was. Osobiście kilka razy obiły mi się o
uszy(głównie dzięki piosence Billy'ego Joela – do odsłuchania
niżej) pojedyncze fakty dotyczące kolonializmu belgijskiego. Nie
miałem jednak świadomości, że obywatele tego małego państwa
mogli dokonać zbrodni porównywalnej z Holocaustem.
Ale zacznijmy od początku. Oś książki
wyznacza tytułowa historia króla Leopolda II Koburga. Skoligacony z
większością możnych ówczesnego świata uważał, że mała
Belgia nie odpowiada jego mocarstwowym ambicjom. „Mały kraj,
małych ludzi” zwykł mawiać o swoich poddanych. Tym samym
rozpoczął rozpaczliwe wręcz poszukiwanie kolonii, która
uczyniłaby jego dziedzinę światowym mocarstwem. Jego wzrok padł
na ujście rzeki Kongo...
W tym momencie należy się zatrzymać
i powiedzieć słów parę o dramatis personae. Król Leopold mógłby
stanowić wzorzec z Sevres w kategorii „zło biurokraty”. Serio,
scenarzyści z Hollywood powinni się wzorować na postaci
sportretowanej przez Hochschilda. Zimy, wyrachowany, z potężnymi
zaburzeniami relacji interpersonalnych i życia seksualnego. Mimo, że
jest to pełnokrwisty reportaż to intryga przypomina momentami
powieści kryminalne. Świetnie wyglądają też postacie
drugoplanowe – mitoman i odkrywca Henry Stanley, czy pierwowzór
conradowskiego Kurtza Leon Rom, kolekcjonujący ludzkie głowy. Autor
stara się pogłębić ich psychologię i dojść do źródeł zła.
Nie stawia jednak banalnych diagnoz rodem z twórczości Freuda.
Po drugiej stronie barykady widzimy
obrońców praw człowieka. Na pierwszy plan wybija się dwójka –
Edmund Morel i Roger Casement(znany ze świetnej powieści Llosy
„Marzenie Celta”). Ciężko jednak powiedzieć, że są tak
interesujący jak ich oponenci.
Książka funduje czytelnikowi
prawdziwy, emocjonalny roller coaster. Z kolejnym stronami będziemy
czuli obrzydzenie, podziw, strach i dumę. Wyjątkowo gorzkie
zakończenie powoduję też, że osobiście czułem się nieomal
fizycznie brudny po odwróceniu ostatniej kartki.
Autor stworzył prawdziwy literacki
majstersztyk, który perfekcją dorównuje piórom Montblanc, jajkom
Faberge czy nokturnom Chopina. Umiejętność gry na emocjach,
olbrzymia praca przy źródłach i świetne pióro gwarantują
godziny fascynującej lektury.
Moja ocena: 9,5/10
Cytat książki: „Co więcej, w
odróżnieniu od innych wielkich drapieżców historii, Czyngis-Chana
czy hiszpańskich konkwistadorów, król Leopold II nigdy nie przelał
nawet kropli krwi. Jego stopa nigdy nie stanęła w Kongu. Jest w tym
również coś bardzo nowoczesnego – niczym w przypadku pilota
bombowca, który lecąc wysoko, ponad chmurami, nigdy nie słyszy
krzyków ofiar, nie widzi zniszczonych domów i zmasakrowanych ciał.”
Źródło okładki
Źródło okładki