W życiu każdego mężczyzny
czytelnika przychodzi taki moment, że należy przeczytać coś
niezobowiązującego intelektualnie. Jest to kwestia higieny
psychicznej – wszak od czasu do czasu należy oddać się czystej i
nieskrępowanej żadnymi regułami rozrywce. Do czytania takich
książek ciężko przyznać się przed sobą, nie mówiąc już o
znajomych. Czasami jednak okazuję się, że pozycja zakupiona w celu
„odmóżdżenia się” jest czymś więcej.
Zombie zawładnęły światem! Póki co
to stwierdzenie możemy traktować czysto metaforycznie, wszak
czytacie te słowa(i zakładam że robicie to świadomie :-) ). Już
od kilku sezonów możemy zaobserwować ich wpływ na popkulturę –
począwszy od całej gamy produktów opartych na komiksie „Żywe
trupy”, poprzez gry video(vide The last of us, czy polskie Dead
Island) a kończąc na książkach Maxa Brooksa. Pisarz ten idealnie
wypełnia swoją niszę tworząc pozycje dotyczące najmodniejszych
ostatnio istot nadprzyrodzonych(wydaję się, że wampiry zostały
definitywnie zdetronizowane). Jego proza okazała się na tyle
chwytliwa, że na jej podstawie powstał film w którym wystąpił
między innymi Brad Pitt. Ciężko powiedzieć czy przeważyła tu
jakość jego książki(wszak sama konstrukcja jest bardzo
niehollywódzka), chwilowa moda, czy fakt że twórca ten jest synem
Mela Brooksa który swojego czasu tworzył całkiem udane komedie.
Tak czy siak – z trailer można obejrzeć poniżej, a ja chętnie
przeczytam Wasze opinie na temat tegoż filmu.
Sama forma książki jest zaskakująco
genialna. Otóż autor stworzył fikcyjny zbiór wywiadów z ludźmi,
którzy przeżyli apokalipsę, jaką była niewątpliwie wojna
zombie. Co w tym takiego błyskotliwego? No cóż, taka konwencja nie
wymaga specjalnie wysokich umiejętności pisarskich. Każdy błąd,
niezgrabność językową czy powtórzenie można wytłumaczyć
następująco: „Hej, to jest wywiad! Nikt nie mówi językiem
akademickim podczas zwykłej rozmowy! To element kompozycji”. Po
czym wnoszę, że autor tak naprawdę nie potrafi pisać? Lektura(na
całe szczęście – krótkiego) wstępu, powoduje straszliwy ból
zębów! Raczej nie jest to wina tłumacza, gdyż reszta książki
jest przełożona jak najbardziej OK.
Przed zakupem tejże pozycji nie
musicie gorączkowo szukać tabletek przeciwbólowych czy próbować
umówić wizytę u dentysty. Z waszą jamą ustną wszystko będzie w
porządku – pod warunkiem, że nie przygryziecie języka z
wrażenia. Od momentu kiedy zagłębicie się w pierwszy wywiad
prawdopodobnie zostaniecie straceni dla świata. Książka trzyma w
napięciu przez wszystkie z ponad pięciuset stron. Historia jest
raczej sztampowa, a schemat fabuły właściwy dla każdej
szanującego się dzieła katastroficznego. Tak więc oczami
bohaterów widzimy przypadki pierwszych zarażeń, bierność władz,
panikę obywateli i wreszcie(mam nadzieję, że nie będzie to dla
was spoiler, wszak sam tytuł na to wskazuje) triumf ludzkości.
Autor miksuje te utarte schematy z odniesieniami do popkultury i
współczesnej polityki. Nie raz i nie dwa rozpoznamy postaci
występujące w tekście, które zostały sparodiowane. Czasami owe
przerysowania są mało subtelne i niewybredne. Muszę także
wspomnieć o występujących odniesieniach do klasyki kina. Pisarz
bawi się z całą śmietanką gatunku i wychodzi mu to doprawdy
wybornie.
Warto poświęcić cały akapit na
naszych bohaterów. Otóż ich konstrukcja jest ŚWIETNA. Max Brooks
bez ogródek wyciąga najbardziej archetypiczne postaci właściwe
dla naszej kultury. Toteż mamy bohaterskiego
wiceprezydenta(oczywiście USA, bo jakżeby inaczej), twardą GI
Jane, niewidomego samuraja, bezdusznego rekina giełdowego z Wall
Street, szalonego rosyjskiego popa, upartych generałów, oszukanych
żołnierzy czy całą gamę hamerykańskich self-made manów.
Wszystkie są uroczo przerysowane i czasami groteskowe. Mimo to, ich
opowieści wywołują emocje i potrafimy się z nimi utożsamiać.
Tak, gama emocji wywołanych w trakcie
czytania jest niesamowita. Od strachu, poprzez obrzydzenie, obawę
czy radość po ostatecznym zwycięstwie. Wydaję mi się, że duży
wpływ miało umiejscowieni akcji – mimo że niedookreślone to i
tak wiemy, że to współczesne nam czasy. Co więcej, historia nosi
w sobie pozór realizmu. Nie zrozumcie mnie źle! Wszak cała
konstrukcja zombie, jest wręcz absurdalna z punktu widzenia
fizjologii czy medycyny. Chodzi bardziej o to, że reakcje i
zachowania ludzkie są tu nakreślone w sposób naturalny. Ba,
naturalistyczny. To i soczyste opisy powoduje, że nie powinny być
lekturą niedojrzałego lub wrażliwego czytelnika.
Kilka godzin spędzonych przy lekturze
„World War Z” było świetną zabawą. Mimo iż początkowo
miałem pewne obawy, to Max Brooks udowodnił że potrafi zrobić
świetny i działający melanż popkulturowych symboli i pierwotnych
emocji, ubrany w ciekawą formę. W kategorii lekkich czytadeł
fantastycznych nie znajdziecie niczego lepszego.
Moja ocena: 8,5/10
Cytat książki: „To naprawdę ironia
losu, że zombie można zabić tylko niszcząc jego mózg, bo to
chyba jedyny przeciwnik, którego działaniami nie kieruje żadna
myśl przewodnia, żaden sztab. Nie ma u nich dowodzenia, nie ma
łączności, ani współdziałania na żadnym szczeblu. Nie mają
prezydenta, którego można by im zabić, ani bunkra najwyższego
dowództwa, który można by zniszczyć precyzyjnym uderzeniem. Każdy
zombie jest jednoosobową, autonomiczną, samowystarczalną armią, i
to najlepiej oddaje prawdziwą naturę tego konfliktu.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Chcesz zostawić komentarz? Super, dziękuję! Pamiętaj jednak o netykiecie :-).