wtorek, 16 lipca 2013

Upadek Związku Radzieckiego – „Psy z Rygi” Henning Mankell


Tytuł dzisiejszej recenzji jest inspirowany(do czego przyznaję się bez bicia) świetną piosenką Świętej Pamięci Jacka Kaczmarskiego. Myliłby się jednak ten, kto by pomyślał, że został on rzucony kompletnie od czapy. Otóż książka Mankella próbuje się zmierzyć z rozpadem imperium.  


Zanim zastanowimy się jak autorowi to wychodzi, rzućmy okiem na fabułę. Na plaży został znaleziony ponton, który przydryfował gdzieś z morza Bałtyckiego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że znajdowały się na nim dwa ciała. Mężczyźni, ubrani na bogato i spleceni w uścisku definitywnie nie pochodzili ze Szwecji, tylko z sypiącego się właśnie bloku wschodniego. Śledztwo będzie prowadził nasz sympatyczny bohater, Kurt Wallander.

Muszę przyznać, że tym razem jest on z pewnością mniej irytujący, a jego życie prywatnie nie przytłacza tak książki. W tomie tym będzie on się musiał głównie zmierzyć z uczuciem do kobiety i śmiercią swojego mentora. Jednakże nie będzie się to wybijało na pierwszy plan. Nie jest on również tak niezdecydowany i bierny. Co więcej, w tym tomie polubiłem Kurta Wallandera!

Tym razem autor poświęcił więcej miejsca sprawie kryminalnej. Jest ona również ciekawsza niż w poprzednim tomie. Żeby ją rozwiązać Szwed będzie musiał podróżować między Ystad a Rygą, co dostarczy wielu ciekawych perypetii. Jednakże dalej ciężko powiedzieć, że jest to klasyczny kryminał. Wciąż rozwiązanie nie do końca jest wynikiem klasycznej dedukcji i gry policyjnej. Nie rzuca się to jednak tak w oczy jak poprzednio i jest w pełni uzasadnione fabularnie.

Znacznie lepsza jest również analiza kwestii społecznych. Tym razem autor zajął się rozwojem przestępczości po upadku Związku Radzieckiego. Jest to temat rzadko poruszany w literaturze mainstreamowej, a jednak bardzo ciekawy. Mimo, że analiza znowu jest jednowymiarowa(i opiera się głównie na triadzie biznes-polityka-mafia) to i tak jest ona o niebo mniej banalna niż ta w „Mordercy bez twarzy”. Trochę gorzej opisuje sam upadek Wielkiego Brata, nie biorąc pod uwagę skomplikowanych zależności narodowościowych i religijnych na terenach dawnego mocarstwa. Usprawiedliwia go jednak data wydania książki - jeszcze przed puczem Janajewa, kiedy wiedza o wschodzie nie była tak powszechna.

I tym razem autor świetnie bawi się opisem. Robi to jednak w zupełnie inny sposób – porównując Skanię i Rygę. Ystad wydaję się być niemalże rajem utraconym(mimo iż daleko mu od ideału) przy posępnej, socrealistycznej stolicy Łotwy. Przytłaczające jest również zderzenie człowieka z cywilizacji zachodniej z absurdem komunizmu. Po raz kolejny, jest to duży plus dla książki.

Kolejne spotkanie z kultową już serią kryminału na pewno jest lepsze od poprzedniego. Jednakże dalej nie czuję magii i nie widzę fenomenu, który sprawił że skandynawskie kryminały stały się tak popularne na całym świecie. Jest to porządna rzemieślnicza robota, z momentami przebłysków. Raczej pozostaje na nie.

Moja ocena: 6,5/10

Cytat książki: „ - Rób jak chcesz – powiedział.
- Tak, robię jak chcę.
Pojechali. Ojciec obserwował krajobraz za oknem.
- Brzydko – powiedział nagle.
- Co masz na myśli?
- Że Skania jest brzydka zimą. Szara glina, szare drzewa, szare niebo. A najbardziej szarzy są ludzie.
- Może masz rację.
- Jasne że mam rację. Bez dwóch zdań. Skania jest brzydka zimą”