Tytuł dzisiejszej recenzji jest
inspirowany(do czego przyznaję się bez bicia) świetną piosenką
Świętej Pamięci Jacka Kaczmarskiego. Myliłby się jednak ten, kto
by pomyślał, że został on rzucony kompletnie od czapy. Otóż
książka Mankella próbuje się zmierzyć z rozpadem imperium.
Zanim zastanowimy się jak autorowi to
wychodzi, rzućmy okiem na fabułę. Na plaży został znaleziony
ponton, który przydryfował gdzieś z morza Bałtyckiego. Nie byłoby
w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że znajdowały się na nim dwa
ciała. Mężczyźni, ubrani na bogato i spleceni w uścisku
definitywnie nie pochodzili ze Szwecji, tylko z sypiącego się
właśnie bloku wschodniego. Śledztwo będzie prowadził nasz
sympatyczny bohater, Kurt Wallander.
Muszę przyznać, że tym razem jest on
z pewnością mniej irytujący, a jego życie prywatnie nie
przytłacza tak książki. W tomie tym będzie on się musiał
głównie zmierzyć z uczuciem do kobiety i śmiercią swojego
mentora. Jednakże nie będzie się to wybijało na pierwszy plan.
Nie jest on również tak niezdecydowany i bierny. Co więcej, w tym
tomie polubiłem Kurta Wallandera!
Tym razem autor poświęcił więcej
miejsca sprawie kryminalnej. Jest ona również ciekawsza niż w
poprzednim tomie. Żeby ją rozwiązać Szwed będzie musiał
podróżować między Ystad a Rygą, co dostarczy wielu ciekawych
perypetii. Jednakże dalej ciężko powiedzieć, że jest to
klasyczny kryminał. Wciąż rozwiązanie nie do końca jest wynikiem
klasycznej dedukcji i gry policyjnej. Nie rzuca się to jednak tak w
oczy jak poprzednio i jest w pełni uzasadnione fabularnie.
Znacznie lepsza jest również analiza
kwestii społecznych. Tym razem autor zajął się rozwojem
przestępczości po upadku Związku Radzieckiego. Jest to temat
rzadko poruszany w literaturze mainstreamowej, a jednak bardzo
ciekawy. Mimo, że analiza znowu jest jednowymiarowa(i opiera się
głównie na triadzie biznes-polityka-mafia) to i tak jest ona o
niebo mniej banalna niż ta w „Mordercy bez twarzy”. Trochę gorzej opisuje sam upadek Wielkiego Brata, nie biorąc pod uwagę skomplikowanych zależności narodowościowych i religijnych na terenach dawnego mocarstwa. Usprawiedliwia go jednak data wydania książki - jeszcze przed puczem Janajewa, kiedy wiedza o wschodzie nie była tak powszechna.
I tym razem autor świetnie bawi się
opisem. Robi to jednak w zupełnie inny sposób –
porównując Skanię i Rygę. Ystad wydaję się być niemalże rajem
utraconym(mimo iż daleko mu od ideału) przy posępnej, socrealistycznej stolicy Łotwy.
Przytłaczające jest również zderzenie człowieka z cywilizacji
zachodniej z absurdem komunizmu. Po raz kolejny, jest to duży plus
dla książki.
Kolejne spotkanie z kultową już serią
kryminału na pewno jest lepsze od poprzedniego. Jednakże dalej nie
czuję magii i nie widzę fenomenu, który sprawił że skandynawskie
kryminały stały się tak popularne na całym świecie. Jest to
porządna rzemieślnicza robota, z momentami przebłysków. Raczej
pozostaje na nie.
Moja ocena: 6,5/10
Cytat książki: „ - Rób jak chcesz
– powiedział.
- Tak, robię jak chcę.
Pojechali. Ojciec obserwował krajobraz
za oknem.
- Brzydko – powiedział nagle.
- Co masz na myśli?
- Że Skania jest brzydka zimą.
Szara glina, szare drzewa, szare niebo. A najbardziej szarzy są
ludzie.
- Może masz rację.
- Jasne że mam rację. Bez dwóch
zdań. Skania jest brzydka zimą”