Leży przede mną granatowa wstążka. Jest średnio urodziwa, nie pasuje mi do koloru oczu, marynarki, skarpetek ani butów. Agrafka, przy każdej próbie spięcia całości w jedno, boleśnie kłuje mnie w palce. Ale mimo wszystko, po kilku próbach, udało mi się ją założyć. I jestem strasznie dumny!
środa, 27 listopada 2013
sobota, 21 września 2013
Lem wielkim pisarzem był! - "Kongres"
Stanisław Lem to chyba jedyny polski twórca, który ma szczęście do adaptacji filmowych swoich dzieł. Nie dość, że chętnie sięgają po nie zagraniczni twórcy, to niejednokrotnie przekuwają oni poczytne książki science-fiction w prawdziwe perełki. Najlepszym przykładem jest tutaj "Solaris" w reżyserii Andrieja Tarkowskiego(ta hamerykańska, z Georgem Clooney'em była ładna... i w zasadzie to wszystko). Stary, jeszcze radziecki film, można obok "Stalkera"(tegoż samego twórcy) stawiać jako niemal wzorzec z Sevres w kategorii kina fantastycznego. Czy Ari Folman podołał legendzie? No cóż, nie będę budował napięcia - tak, izraelski reżyser(który podobno jest znawcą polskiej literatury i biegle mówi w języku Reja) stworzył obraz świetny.
Główna bohaterka Robin Wright(grana przez... Robin Wright) to powoli dogasająca gwiazda filmowa. Zresztą określenie "gwiazda" to delikatne nadużycie. Raczej sezonowa aktorka, która na skutek złych decyzji nigdy nie rozwinęła do końca swojego talentu. Mieszka na uboczu wielkiego świata, opiekując się coraz gorzej chorym synem. Stanie ona jednak przed szansą - nowa technologia filmowa może dać jej wieczną sławę i olbrzymie pieniądze. Jednak czy dalej zostanie sobą?
piątek, 6 września 2013
Jak zmierzyć prawdę? - Papers, please.
W polskim społeczeństwie od lat wielu pokutuje mit, że gry komputerowe są przeznaczone dla dziatwy w wieku szkolnym. No, ewentualnie dla nieszkodliwych samotnych dziwaków. Prawda jest taka, że oprócz całej gamy "szczelanek" i "erpegiów" spod znaku wielkich mieczy, żelaznych staników i masowej anihilacji wymyślnych przeciwników, jest miejsce na prawdziwą sztukę. Do takiej niewątpliwie należy produkcja Lucasa Pope'a(znanego również pod pseudonimem dukope) pod tytułem "Papers, please". I już naprawdę dawno nic mnie aż tak nie wcisnęło w ziemię.
wtorek, 3 września 2013
"Oh, Grace just hold me in your arms...", czyli najpiękniejsze love story XX wieku
![]() |
Źródło |
To było prawdopodobnie jedno z najkrótszych małżeństw w historii Irlandii. Od początku jednak wiadomo było, że związek karykaturzystki Grace Gifford i poety Josepha Plunketta będzie musiał skończyć się szybko. W przeciwieństwie jednak do małżeństw gwiazdeczek rozmaitego autoramentu, miał być symbolem. Ale od początku. 4 maja 1916 roku, piękna Grace w białej sukni czekała na swojego ukochanego w kaplicy dublińskiego więzienia Kilmainham. Joseph Plunkett został wprowadzony w kajdanach. Jest strzeżony przez pluton żołnierzy brytyjskich z bagnetami na karabinach. Będą oni również pełnić rolę świadków podczas ceremonii. Żeby państwo młodzi mogli wymienić się obrączkami prowadzący ceremonię ksiądz nakazuje dowodzącemu sierżantowi rozkuć skazańca. Młodzi przysięgli sobie wierność, po czym zostali rozdzieleni. Spotkają się jeszcze raz. Niecałe dwie godziny później Grace Gifford Plunkett dostanie zezwolenie na dziesięć minut rozmowy w celi swojego męża. Będą im towarzyszyć strażnicy z bronią gotową do strzału. Podczas swoistej "nocy poślubnej" nie padnie ani jedno słowo. O godzinie czwartej nad ranem Joseph Plunkett został wyprowadzony na dziedziniec więzienia Kilmainham i posadzony na skrzynce po mydle. Dowodzący plutonem egzekucyjnym związał mu ręce, zasłonił oczy i przypiął kawałek białej tkaniny na wysokości serca. Przed śmiercią Plunkett miał powiedzieć: "Jestem szczęśliwy. Umieram dla chwały Boga i za honor Irlandii". Podobno tego ranka w Dublinie padało.
poniedziałek, 2 września 2013
Podsumowania - sierpień 2013
I kolejny miesiąc za nami! W sierpniu udało mi się opublikować piętnaście tekstów(czyli o dwa mniej niż w listopadzie). Spadek ten nie może być jednak powodem do zmartwień - wszak praktycznie wszystkie artykuły były znacznie dłuższe niż przed miesiącem. Poniżej możecie się zapoznać z zestawieniem miesięcznym tekstów!
niedziela, 1 września 2013
Wojna, choroba i literatura - Ota Pavel
Rok 1964 z pewnością zapisał się w dziejach świata. Prezydent Lyndon Johnson nie mógł nawet przypuszczać, że wysyłając wojska do Wietnamu włączy się w najdłuższą wojnę XX wieku. USA zapłaci za nią życiem blisko sześćdziesięciu tysięcy amerykański żołnierzy. W Związku Radzieckim dochodzi do przetasowania na najwyższym szczeblu władzy - Nikita Chruszczow zostaje zastąpiony przez twardogłowego Leonida Breżniewa. Izraelczycy rozgrywają właśnie kolejny akt wojny z arabskimi sąsiadami, a laureatami nagrody Nobla został Jean-Paul Sartre i Martin Luther King. W tym czasie Ota Pavel widzi diabła. Gdyby nie ten epizod, prawdopodobnie nie mielibyśmy okazji przeczytać jednych z najciekawszych(i najstraszniejszych!) dzieł literatury czeskiej.
środa, 28 sierpnia 2013
Zimna mgła - "Jakuck. Słownik miejsca" Michał Książek

Podobno nie ocenia się książki po okładce. Truizm ten zdecydowanie nie sprawdza się w przypadku "Jakucka" Michała Książka. Niby nic specjalnego - ot, rosyjska zima i wszechobecna mgła. Błąd! Cofnijmy się do klasyki polskiej literatury non-fiction, a dokładniej "Imperium" Ryszarda Kapuścińskiego. Reportaż "Kołyma, mgła i mgła" zakończył on następującymi słowami:
"Ale co zostało?
Zardzewiałe kadłuby statków, butwiejące wieżyczki strażnicze, głębokie doły, z których niegdyś wydobywano jakąś rudę. Ponura, martwa pustka. Nigdzie nikogo, bo umęczone kolumny już przeszły i zniknęły w wiecznej zimnej mgle."
Co prawda Mistrz pisał o Magadanie(aczkolwiek patrząc na rosyjskie rubieże i odległości, to tylko "rzut kamieniem" od Jakucji), to i tak wrażenie robi pewna ciągłość między dwoma pokoleniami pisarzy. Nie będę wzorem Hitchcocka budował napięcia i napiszę krótko - dalej jest jeszcze lepiej!
wtorek, 27 sierpnia 2013
Kanon lektur, głupcze!
![]() |
Źródło |
Pierwsze spadające liście, coraz zimniejszy wiatr oraz pierwsze kasztany wskazują na jedno - idzie wrzesień! Wraz z nim miliony uczniów powróci w szkolne ławy, rodzice kupią koszmarnie drogie podręczniki, a przez media przetoczy się dyskusja - cóż złota polska młodzież czytać powinna? Miałem to niewątpliwe szczęście, że lata mojej edukacji licealnej zaczynały się w okresie kiedy kanon lektur był jeszcze całkiem okazały, a kończyły podczas politycznych wojenek o serca i umysły nastolatków(a i były tego zalety - duża część moich znajomych w ramach kontestacji pokochała Gombrowicza). A jak sprawa wygląda dzisiaj?
niedziela, 25 sierpnia 2013
Rosja jaka jest, każdy widzi - "Gogol w czasach Google'a" Wacław Radziwinowicz
Od dawna w internecie krążą rozmaitego rodzaju obrazki, które mają jedną cechę wspólną - są podpisane następującym stwierdzeniem:
"Rosja to nie kraj. To stan umysłu."
Na ogół są one głupie, trochę rzadziej zabawne i błyskotliwe. Stąd ta autorytarna opinia? No cóż, kilkukrotnie zdarzało mi się być u naszego wielkiego sąsiada, a kilku moich przyjaciół to najprawdziwsi Rosjanie z samego centrum Imperium. Dlatego też okładkowe motto, autorstwa Jerofiejewa("Sensacja! Okazuję się, że Rosję można zrozumieć") nie spowodowało u mnie specjalnie wielkiego dysonansu poznawczego. Zwłaszcza, że autorem książki jest znany i ceniony rosjoznawca Wacław Radziwinowicz.
piątek, 23 sierpnia 2013
"Chodzę z wiatrem, z nieznanym imieniem na ustach", czyli słów kilka o Powstaniu
![]() |
Źródło |
Obchodzimy właśnie kolejną rocznicę Powstania. 63 dni, które łączą sierpień z październikiem to okres refleksji nad polską historią. Na ogół ogranicza się ona do sakramentalnego już pytania: "Walczyć czy nie walczyć?". Niestety, moim zdaniem znacznie większym problemem jest fakt, że dehumanizujemy naszych bohaterów tworząc z nich pomniki.
środa, 21 sierpnia 2013
Jak zawojować piłkarski świat i (nie) zwariować - "Wielki Widzew. Historia polskiej drużyny wszech czasów" Marek Wawrzynowski
Upalne popołudnie, koniec lat dziewięćdziesiątych - a dokładnie czerwiec roku 1997. To jest już przedostatnia kolejka I ligi, o mistrzostwo walczą dwie drużyny. Ówczesne media nazwały to pojedynkiem na szczycie - dwóch pretendentów do tytułu zmierzy się w decydującym o losach całego sezonu spotkaniu. Warszawska Legia podejmuje łódzki Widzew pod wodzą(znanego chyba wszystkim) Franciszka Smudy. Piłkarze ze Stolicy grają o pełną pulę, tylko zwycięstwo jest w stanie dać im upragnione mistrzostwo. Mecz układał się po myśli Warszawiaków, którzy do 88 minuty wygrywali 2:0. I wtedy wydarzyła się katastrofa... Pięknym strzałem Sławomir Majak pokonuje bramkarza gospodarzy Grzegorza Szamotulskiego. To był dopiero początek nieszczęścia. Zaraz po nim Gęsior wyrównuje, a Michalczuk dobija legionistów. Widzew Łódź dokonał sztuki wręcz niebywałej - udało mu się wygrać mistrzostwo Polski w niecałe pięć minut. Rzadko w światowym futbolu zdarzają się takie sytuacje: przegrywająca wysoko drużyna, odwraca losy spotkania, strzela trzy bramki w kilka minut i wraca na szczyt. A ja pamiętam to jakby całość wydarzyła się wczoraj - siedząc przed telewizorem w mojej dziecięcej koszulce Legii(oczywiście z numerem 10 i nazwiskiem piłkarskiego półboga, Marcina Mięciela), łykając gorzkie łzy porażki zrozumiałem, że życie nie jest sprawiedliwe.
poniedziałek, 19 sierpnia 2013
Statystyczny Polak nie czyta? I co z tego?
![]() |
Źródło |
Już od kilku ładnych lat media grzmią na alarm: "Polacy nie czytają!", "Statystyczny Polak nie tknie tekstu dłuższego niż trzy i pół strony", "Młodzież woli komputer i telewizję od książek". W telewizji śniadaniowej regularnie brylują eksperci, którzy wylewają krokodyle łzy mówiąc o degrengoladzie społeczeństwa. Ministerstwa i organizacje promujące kulturę w Polsce wydają grube miliony(uszczuplając już i tak wątłą kiesę) na mniej lub bardziej debilne kampanie społeczne. Media notorycznie bombardują mnie przekazem(który na ogół płynie z ust atrakcyjnej modelki. Lub niemniej atrakcyjnej autorki), który głosi, że jeżeli nie przerobię co najmniej jednej książki miesięcznie to nie mam szansy na satysfakcjonujące życie seksualne. Słysząc to, wzorem Kurtza mam ochotę zakrzyknąć "Zgroza! Zgroza!".
Polacy nie czytają? I co z tego?
sobota, 17 sierpnia 2013
Teraz Polska! - "Made in Poland. Antologia reporterów Dużego Formatu"
23 stycznia 2007 roku odszedł Ryszard Kapuściński. Dokładnie tego samego dnia pesymiści ogłosili ostateczny i nieodwołalny upadek polskiej szkoły reportażu. Co prawda żyli(a niektórzy żyją nadal) jej wybitni przedstawiciele tacy jak Teresa Torańska, Hanna Krall czy Małgorzata Szejnert, jednakże bez cesarza polskiej literatury non-fiction to już miało nie być "to". Zawsze byłem mocno sceptyczny do takich(znamienne - na ogół ferowanych ex cathedra) sądów. I słusznie - antologia "Made in Poland powinna rozjaśnić wszelkie wątpliwości dotyczące kondycji polskiego dziennikarstwa.
czwartek, 15 sierpnia 2013
Źródłem wszelkiego zła jest chciwość* - "Z nowego wspaniałego świata" Günter Wallraff
Czytaliście "Nowy wspaniały świat" Huxley'a? Osobiście uważam, że to jedna z najlepszych antyutopii, miażdżąca w bezpośrednim starciu każdą z książek Orwella. Czemu jest taka szczególna? Otóż autor nie używał nudnej czarno-białej retoryki. Totalitaryzm Huxley'a jest nieludzkim i chorym system, to prawda. Jednak alternatywa również wydaję się być równie nieludzka i chora. Najlepiej ilustruje to jedna z ostatnich scen. Unikając zbędnego spoilera - jest to rozmowa z przywódcą państwa. Wbrew pozorom nie jest on jednostką złą, zdegenerowaną czy owładniętą żądzą władzy. Nie, on jest tylko do bólu pragmatyczny. Czy to może być przykład zła technokratów? Moim zdaniem to daleko idące uproszczenie.
wtorek, 13 sierpnia 2013
Poetka dwóch narodów - "Papusza" Angelika Kuźniak
"Cyganie kradną", "Są leniwi, nie pracują, żyją z pieniędzy podatnika", "Cyganki faszerują swoje dzieci narkotykami i wódką, żeby mogły lepiej żebrać. Okaleczają je również", "Nadużywają alkoholu". To tylko niewielki fragment wypowiedzi grupy moich dziesięciu znajomych poproszonych o opinię na temat narodu Cygańskiego(zgodnie z sugestią autorki "Papuszy" nie będę używał sztucznego określenia "Rom"). Łączy ich kilka rzeczy - uważają się za ludzi niezależnie myślących, światowych, tolerancyjnych. Są przyzwoicie wykształceni i z pewnością całkiem inteligentni. Postanowiłem pójść o krok dalej. W każdej wypowiedzi słowo Cygan zamieniłem na Polak/Żyd/Rosjanin. U wszystkich bez wyjątku zmanipulowane zdania budziły słuszne obrzydzenie. Wszystkim, którzy dali się nabrać dedykuję wypowiedź bohaterki dzisiejszej książki:
"Są wśród nas uczciwi i nieuczciwi, jak w innych narodach."
poniedziałek, 12 sierpnia 2013
Puszka z ORP "Garland" i inne kocie historie

(Uwaga! Kto nie czytał poprzedniego artykułu dotyczącego historii powinien to jak najszybciej nadrobić! Przyda się zwłaszcza część wstępna.)
sobota, 10 sierpnia 2013
Requiem dla Gazy - "Izrael już nie frunie" Paweł Smoleński
- Nigdy nie zrozumiesz Izraela - powiedziała mi kiedyś koleżanka, najprawdziwsza Żydówka z Tel Avivu - Ile byś nie przeczytał, nie zwiedził i nie obejrzał.
- No dobra Nina - starałem się zachować fason pijąc obrzydliwą pejsachówkę o smaku rozpuszczalnika i wyglądzie rdzawej kranówki. - To co muszę zrobić?
- Nic. Musiałbyś żyć z brzemieniem wielu pokoleń i zagłady. Historia Izraela to nieustanny strach i gotowość - bo jeżeli przegramy tylko jedną, jedyną wojnę to nasz naród przestanie istnieć w wymiarze biologicznym. Gdyby nad tobą, przez całe życie, wisiało takie niebezpieczeństwo to wiedziałbyś jakie znaczenie ma przysięga w ruinach Masady czy kadysz w Auschwitz.
Chyba miała rację. Jak nie rozumiałem ducha Izraela przed lekturą, tak nie rozumiem go i po przeczytaniu książki Pawła Smoleńskiego.
czwartek, 8 sierpnia 2013
Wiosna 2008 roku - "Bloger - poradnik dla blogerów" Tomek Tomczyk
"O roku ów! kto Ciebie widział w naszym kraju!(...)
O wiosno! kto Cię widział wtenczas w naszym kraju!"
Tymi słowami Adam Mickiewicz rozpoczął księgę XI Pana Tadeusza. Rok 1812 musiał naprawdę zapaść w pamięci nastoletniego wieszcza, gdyż pisząc swoje opus magnum zawarł tam stwierdzenie "Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu". Któż z nas nie ma takiej "wiosny", tych kilku miesięcy, które uważamy za swój najlepszy okres? Dla mnie był to przełom wiosny i lata roku 2008. Był to czas kiedy żyłem pełnią życia, bawiłem się do samego rana, byłem zafascynowany pierwszymi wielkimi ideami i pierwszy raz rozczarowałem się władzą, którą sam zresztą wybrałem. Przeżywałem pierwszą miłość, które to uczucie traktowałem wtedy jako rzecz wybitnie intensywną i prowadzącą do autodestrukcji. W końcu, dostałem się na wymarzone studia, wyjechałem z domu i poznałem wielu wspaniałych ludzi. Wiosna 2008 roku smakowała podłą wódką, ulepkowato słodką "nalewką" ze stacji benzynowej, tanimi papierosami palonymi na wyścigi i wiśniową pomadką do ust. Kojarzyła się z książkami Remarque'a i Dostojewskiego, muzyką Kaczmarskiego, filmami Tarkowskiego czy wierszami Baczyńskiego. Oraz blogiem Kominka.
wtorek, 6 sierpnia 2013
Erudycyjna powieść science-fiction - "Peanatema" Neal Stephenson
Któż z Was nie zna "Władcy pierścieni" autorstwa Tolkiena? Część prawdopodobnie je uwielbia, inni nie przepadają za gatunkiem, kolejni wytkną drewniane i jednowymiarowe postaci - jednakże każdy o zdrowych zmysłach z podziwem będzie odnosił się do konstrukcji świata przedstawionego. Anglikowi udało się stworzyć uniwersum z własną historią, geografią czy kulturą. Ba! Jako językoznawca stworzył on od podstaw języki, którymi posługują się bohaterowie(oraz część zagorzałych fanów). Aż do wczoraj robiło to na mnie piorunujące wrażenie. Okazało się, że można pójść jeszcze o krok dalej - Neal Stephenson w "Peanatemie" wyposażył swój świat w spójną i logiczną... naukę!
niedziela, 4 sierpnia 2013
Najpiękniejsze kwiatki z przedwojennej prasy kobiecej
"Dnia pierwszego września, roku pamiętnego; wróg napadł na Polskę z kraju sąsiedniego..." Dokładnie tego samego dnia umarł pewien świat, który większość z nas zna tylko z opowieści. Dotyczą one wielkiej polityki, nadchodzącej wojennej zawieruchy czy rozwijającej się gospodarki...
Mało kto jednak chce pamiętać o życiu codziennym. Nasze babcie i dziadkowie byli ludźmi z krwi i kości - posiadającymi własne namiętności, problemy, wzloty i upadki. Istotnym jego elementem była prasa. Wszak w epoce tej była ona głównym(obok drogiego radia) źródłem informacji. Tak jak dzisiaj wydawane były różne tytuły - ambitne czasopisma literackie, dzienniki polityczno-społeczne czy odpowiedniki współczesnych tabloidów.
Dzisiaj mam zamiar zająć się prasą kobiecą. Dlaczego? Bo jest to świetne źródło wiedzy o życiu jej odbiorców. Praktycznie z każdą przeczytaną stroną wyłaniał mi się obraz pewnej epoki. Jak zobaczycie nie różniła się ona aż tak bardzo od czasów nam współczesnych.
(Uwaga dla czytelników "mobilnych" - tekst będzie zawierał bardzo dużo ilustracji!)
Mało kto jednak chce pamiętać o życiu codziennym. Nasze babcie i dziadkowie byli ludźmi z krwi i kości - posiadającymi własne namiętności, problemy, wzloty i upadki. Istotnym jego elementem była prasa. Wszak w epoce tej była ona głównym(obok drogiego radia) źródłem informacji. Tak jak dzisiaj wydawane były różne tytuły - ambitne czasopisma literackie, dzienniki polityczno-społeczne czy odpowiedniki współczesnych tabloidów.
Dzisiaj mam zamiar zająć się prasą kobiecą. Dlaczego? Bo jest to świetne źródło wiedzy o życiu jej odbiorców. Praktycznie z każdą przeczytaną stroną wyłaniał mi się obraz pewnej epoki. Jak zobaczycie nie różniła się ona aż tak bardzo od czasów nam współczesnych.
(Uwaga dla czytelników "mobilnych" - tekst będzie zawierał bardzo dużo ilustracji!)
piątek, 2 sierpnia 2013
Podsumowania - lipiec 2013
Ufff! Pierwszy(pełny!) miesiąc działalności minął błyskawicznie. Był on całkiem pracowity - w przeciągu lipca udało mi się przeczytać i zrecenzować piętnaście książek - czyli circa about jedną na dwa dni.
Zdecydowanie najpopularniejszy był wpis Wychowanie chłopców w PRL-u dotyczący "Książki dla chłopców". Został on wyświetlony ponad tysiąc razy!
niedziela, 28 lipca 2013
„Dla nas ten klub, jest niczym Bóg”* - „W cieniu Śląska” Michał Wyrwa
Mój osobisty stosunek do polskiej
piłki nożnej jest mocno schizofreniczny. Potrafię
świętować(niestety, nieliczne) sukcesy i mieć jej dosyć po(coraz
częstszych) porażkach. Samo śledzenie Ekstraklasy jest dla mnie swoistym guilty pleasure. Śledzę ją samotnie, schowany przed oczami
bliźnich, przeżywając sprzeczne uczucia. Z jednej strony odczuwam
nienawiść do jej siermiężności i bardzo niskiego poziomu. Z
drugiej kocham ją za to że jest. Ciężkie jest życie kibica.
Ten krótki wstęp dotyczący mojej
filozofii był niezbędny. Czytanie na temat drużyny o przeciętnych
osiągnięciach(zaledwie dwa mistrzostwa Polski!), która gra w
słabej lidze wydawało mi się być szczytem masochizmu.
Jednocześnie zżerał mnie wstyd. Bo jednym jest oglądanie
ligowej kopaniny, a drugim - czytanie o niej. Teraz jesteście w
stanie zrozumieć co przeżywałem. Jak straszliwe były to katusze,
nieśmiało przerywane krótkimi, euforycznymi momentami. Te pierwsze
były zdecydowanie dłuższe...
sobota, 27 lipca 2013
Piekło ekspalacza - „Hawany w Camelocie” William Styron
Życie byłego palacza jest ciężkie.
Nie dość, że musi walczyć z pokusą „tylko ten jeden, ostatni”
i kpiącymi spojrzeniami współuzależnionych znajomych to jeszcze
nie może on odnaleźć ukojenia w rzeczy tak niewinnej i czystej jak
literatura. Bo wyobraźcie sobie taką sytuacje – wracacie po całym
dniu, przesiąknięci nikotynowymi wyziewami, które zafundowali Wam bliscy, a na koniec trafiacie na taki passus:
„W sanatorium, jakim stało się
nasze współczesne, wolne od dymu papierosów społeczeństwo,
trudno sobie dziś wyobrazić, jak bardzo miejsce to było zadymione;
dym miał sinoniebieską barwę i był tak gęsty, że odnosiło się
wrażenie, iż jest on substancją na wpół zestaloną i że gdyby
spróbować, można by palcem wyryć w nim swoje inicjały. Był to
dym o ostrym i przenikliwym zapachu, będącym mieszaniną woni
gauloise'ów i gitane'ów, lucky stricke'ów, a także
słodko-gorzkiego aromatu marihuany.”
No i ręka sama zaczyna szukać
odtrąconej przed dniami paczki papierosów....
piątek, 26 lipca 2013
czwartek, 25 lipca 2013
Pseudoreportaż - "World War Z. Światowa wojna zombie w relacjach uczestników" Max Brooks
W życiu każdego mężczyzny
czytelnika przychodzi taki moment, że należy przeczytać coś
niezobowiązującego intelektualnie. Jest to kwestia higieny
psychicznej – wszak od czasu do czasu należy oddać się czystej i
nieskrępowanej żadnymi regułami rozrywce. Do czytania takich
książek ciężko przyznać się przed sobą, nie mówiąc już o
znajomych. Czasami jednak okazuję się, że pozycja zakupiona w celu
„odmóżdżenia się” jest czymś więcej.
środa, 24 lipca 2013
Czytelniczy survival – o zaletach i wadach czołówki
Będąc dzieckiem marzyłem o tym, żeby
w przyszłości zostać: górnikiem, chirurgiem, poszukiwaczem
skarbów czy strażakiem. Co łączy tak odległe profesje? Otóż
ich przedstawicielom zdarza się korzystać z tego cudu techniki
jakim niewątpliwie jest latarka czołowa. W moich młodzieńczych
marzeniach była ona nieodrodnym atrybutem męskości. Niestety,
życie szybko je zweryfikowało. Aż do teraz.
niedziela, 21 lipca 2013
Kuracja na kolonializm? - "Monganga znaczy lekarz" Wiesław Nasiłowski[Zza żelaznej kurtyny]

piątek, 19 lipca 2013
Wychowanie chłopców w PRL-u - "Książka dla chłopców" Andrzej Jaczewski i Jerzy Żmijewski[Zza żelaznej kurtyny]
Zanim przejdziemy do zapoznania się z treścią książki krótko ostrzegam. Jeżeli jesteście wrażliwi na:
"Do lekarzy zgłaszają się często młodzi mężczyźni pełni lęku o przyszłość, zakompleksieni, pełni poczucia mniejszej wartości. Gdzieś w łaźni czy na plaży zobaczył taki innych mężczyzn i doszedł do wniosku, że jego genitalia są tak małe, że nie będzie mógł w przyszłości spełniać funkcji płciowych"
Lub takie obrazki:
Nie czytajcie dalej. W dzisiejszym tekscie siłą rzeczy znajdują się odwołania do życia seksualnego.
"Książkę dla chłopców" autorstwa dr Andrzeja Jaczewskiego i dr Jerzego Żmijewskiego znalazłem przypadkiem, robiąc porządki w biblioteczce moich rodziców. Została ona wydana w roku 1975 przez Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich i była skierowana dla uczniów którzy rozpoczynali naukę w liceum(młodszym czytelnikom przypominam, że w związku z innym systemem szkolnictwa, był to odpowiednik dzisiejszej III klasy gimnazjum).
Po co ruszać blisko czterdziestoletnią książkę, która miała służyć wychowaniu seksualnemu? Otóż jest to bardzo ciekawy dokument świadczący o obyczajowości w epoce Gierka. Z perspektywy XXI wieku część przekazywanych informacji wydaję się być zabawna, nietypowa, ewentualnie bardzo dosadna.
Zacznijmy jednak od wisienki na torcie - ilustracji. Zostały one wykonane przez Bohdana Butenko. Czytelnicy wychowani na twórczości Niziurskiego, Bahdaja czy Brzechwy z pewnością pamiętają charakterystyczną kreskę rysownika. W tym przypadku żarty rysunkowe są świetne i wzbudzają nutkę tęsknoty za dzieciństwem. Na przykład:
Lub:
Pozycja stara się przekazać ogrom informacji, które powinien posiąść każdy dorastający mężczyzna. Począwszy od porad modowo-lajfstajlowych:
Poprzez rozważania na temat narkomanii(proszę zwrócić uwagę na argumentację która mogła powstać tylko w bloku wschodnim!):
"W Polsce narkomania nie stała się wielkim problemem. Może niewielu jest tych, którzy mogliby za narkotyki płacić słone ceny i to w dewizach..."
A kończąc na lekomanii(o dziwo co raz mniej się o niej mówi, mimo że problem narasta:
Zwróćcie uwagę na opakowania leków - zwłaszcza na zastanawiającą w naszym klimacie chininę.
Oczywiście punkt główny programu stanowią zagadnienia dotyczące seksu. Niektóre siermiężne i mocno przesiąknięte duchem socjalizmu jak:
"Czym się ta ciekawość wyraża? Na przykład podglądaniem dziewcząt w ustępach. Chłopcy niejednokrotnie robią nawet dziury w ścianach ustępów, by podglądać dziewczęta w czasie czynności tam odbywanych"
Czy(cóż za porównanie!):
"Onanizm jest zjawiskiem nieestetycznym, dzieciną formą zaspokajania swego popędu, może nawet nie bardzo kulturalną. Bo z tym zaspakajaniem popędu to trochę tak jak z jedzeniem. Gdy człowiek jest głodny, może kupić pół kilo kaszanki i chleb, do tego ogórek i zjeść z gazety. Ale można zamiast tego zjeść obiad smacznie przyrządzony i estetycznie podany. Z punktu widzenia biologii w jednym i drugim przypadku zaspokajamy instynkt głodu, ale jaka jest w tym różnica!!! Onanizm to też takie nieestetyczne zaspokajanie instynktu. Nie trzeba przyzwyczajać się do takiego sposobu załatwiania swoich spraw."
Autorzy podejmują też trudne tematy. Jednym z nich jest onanizm. Przedstawiają między innymi lekko obleśną genezę masturbacji u niektórych mężczyzn:
"Trzeba stwierdzić, że chłopcy rzadko dbają o czystość okolicy narządów płciowych. (...) Towarzyszą temu swędzenie i pieczenie skóry w okolicy narządów płciowych, co składnia do dotykania jej i może mieć wpływ na występowanie samogwałtu."
Przestrzegają przed praktykowaniem go w wieku dorosłym:
"Onanizm w okresie dojrzewania, ten umiarkowany, jest zjawiskiem naturalnym. Mija z osiągnięciem dojrzałości. A jeżeli nie minie, to staje się już odchyleniem od normy i znów wymaga porady lekarza"
Również powstrzymywanie się od seksu może być szkodliwe:
"W pewnych przypadkach abstynencja[seksualna - przypis własny] może prowadzić do zdziwaczenia, zmian charakterologicznych, wystąpienia cech usposobienia "starokawalerskich" czy "staropanieńskich"
Oraz mówią o zgubnym wpływie zbiorowego samogwałtu:
"A więc jeszcze jedno - onanizm zbiorowy. (...) Zdarza się to np. w internatach. Zazwyczaj jest tam jeden lub więcej prowodyrów. Jeśli nasz stosunek do onanizmu, że tak powiem indywidualnego, był taki trochę tolerancyjny - to takie praktyki bardzo usilnie wam odradzamy. Co prawda nie zawsze tak bywa, ale może to prowadzić do przykrych następstw w postaci odchyleń od stanu prawidłowego. Może zmienić ukierunkowanie popędu może stać się źródłem i przyczyną homoseksualizmu. Może przyjść taki moment, że to, co zaczęło się tak "dla draki" jako wybryk, stanie się nawykiem. Potem trzeba się leczyć."
Skoro mowa o brzydkim dotyku, należy też pochylić się nad problemem pornografii. Tutaj w formie lekko żartobliwej:
Nie zabrakło też wzmianki o homoseksualizmie. Oburzonych zapewniam jednak, że jak na lata '70 tekst ten jest mocno łagodny:
"A jak odnosić się do homoseksualistów? Nie wdawać się z nimi w żadne kontakty, unikać, nie korzystać z propozycji przejażdżki samochodem, motocyklem, czy pójścia do kina z nieznajomym osobnikiem. A człowieka dotkniętego tym zboczeniem traktować tak jak chorego, bez sensacji, bez kpin."
I na koniec absolutny crème de la crème całej książki. Cóż, aż ciężko uwierzyć jak wielka zmiana w mentalności zaszła na przełomie ostatnich lat:
"Człowiek kulturalny postępuje tak, by nie zachodziła konieczność przerywania ciąży."
Dobra, koniec żartów. Tak naprawdę cytaty te nie stanowią aż tak pokaźnej części książki. Poza nimi jest to zdezaktualizowany podręcznik, który starał się przekazywać ważne informacje w sposób kulturalny i bez nadmiernego wulgaryzowania. Momentami jest on również zabawny i z pewnością napisany dobrym piórem. Może momentami jest on zbyt purytański i idealistyczny, jednakże były to inne czasy.
Mimo wszystko, jeżeli chcecie wprowadzić dziecko w świat stosunków damsko-męskich to lepiej poszukać nowszej pozycji. Ta jest z pewnością zabawna i ma swój urok - jednak jej użyteczność skończyła się już lata temu. Jeżeli zaś Wasi rodzice urodzili się na przełomie lat '50 i '60 to powinniście ją przekartkować. Przekonacie się wtedy dlaczego(o ile) mieli problemy rozmawiając z Wami na tematy seksualne.
Moja ocena: BRAK - jest to ciekawostka, która nie podlega ocenie.
Cytat książki: BRAK - jest ich za dużo i nie mogę się zdecydować.
wtorek, 16 lipca 2013
Upadek Związku Radzieckiego – „Psy z Rygi” Henning Mankell
Tytuł dzisiejszej recenzji jest
inspirowany(do czego przyznaję się bez bicia) świetną piosenką
Świętej Pamięci Jacka Kaczmarskiego. Myliłby się jednak ten, kto
by pomyślał, że został on rzucony kompletnie od czapy. Otóż
książka Mankella próbuje się zmierzyć z rozpadem imperium.
Zanim zastanowimy się jak autorowi to
wychodzi, rzućmy okiem na fabułę. Na plaży został znaleziony
ponton, który przydryfował gdzieś z morza Bałtyckiego. Nie byłoby
w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że znajdowały się na nim dwa
ciała. Mężczyźni, ubrani na bogato i spleceni w uścisku
definitywnie nie pochodzili ze Szwecji, tylko z sypiącego się
właśnie bloku wschodniego. Śledztwo będzie prowadził nasz
sympatyczny bohater, Kurt Wallander.
Muszę przyznać, że tym razem jest on
z pewnością mniej irytujący, a jego życie prywatnie nie
przytłacza tak książki. W tomie tym będzie on się musiał
głównie zmierzyć z uczuciem do kobiety i śmiercią swojego
mentora. Jednakże nie będzie się to wybijało na pierwszy plan.
Nie jest on również tak niezdecydowany i bierny. Co więcej, w tym
tomie polubiłem Kurta Wallandera!
Tym razem autor poświęcił więcej
miejsca sprawie kryminalnej. Jest ona również ciekawsza niż w
poprzednim tomie. Żeby ją rozwiązać Szwed będzie musiał
podróżować między Ystad a Rygą, co dostarczy wielu ciekawych
perypetii. Jednakże dalej ciężko powiedzieć, że jest to
klasyczny kryminał. Wciąż rozwiązanie nie do końca jest wynikiem
klasycznej dedukcji i gry policyjnej. Nie rzuca się to jednak tak w
oczy jak poprzednio i jest w pełni uzasadnione fabularnie.
Znacznie lepsza jest również analiza
kwestii społecznych. Tym razem autor zajął się rozwojem
przestępczości po upadku Związku Radzieckiego. Jest to temat
rzadko poruszany w literaturze mainstreamowej, a jednak bardzo
ciekawy. Mimo, że analiza znowu jest jednowymiarowa(i opiera się
głównie na triadzie biznes-polityka-mafia) to i tak jest ona o
niebo mniej banalna niż ta w „Mordercy bez twarzy”. Trochę gorzej opisuje sam upadek Wielkiego Brata, nie biorąc pod uwagę skomplikowanych zależności narodowościowych i religijnych na terenach dawnego mocarstwa. Usprawiedliwia go jednak data wydania książki - jeszcze przed puczem Janajewa, kiedy wiedza o wschodzie nie była tak powszechna.
I tym razem autor świetnie bawi się
opisem. Robi to jednak w zupełnie inny sposób –
porównując Skanię i Rygę. Ystad wydaję się być niemalże rajem
utraconym(mimo iż daleko mu od ideału) przy posępnej, socrealistycznej stolicy Łotwy.
Przytłaczające jest również zderzenie człowieka z cywilizacji
zachodniej z absurdem komunizmu. Po raz kolejny, jest to duży plus
dla książki.
Kolejne spotkanie z kultową już serią
kryminału na pewno jest lepsze od poprzedniego. Jednakże dalej nie
czuję magii i nie widzę fenomenu, który sprawił że skandynawskie
kryminały stały się tak popularne na całym świecie. Jest to
porządna rzemieślnicza robota, z momentami przebłysków. Raczej
pozostaje na nie.
Moja ocena: 6,5/10
Cytat książki: „ - Rób jak chcesz
– powiedział.
- Tak, robię jak chcę.
Pojechali. Ojciec obserwował krajobraz
za oknem.
- Brzydko – powiedział nagle.
- Co masz na myśli?
- Że Skania jest brzydka zimą.
Szara glina, szare drzewa, szare niebo. A najbardziej szarzy są
ludzie.
- Może masz rację.
- Jasne że mam rację. Bez dwóch
zdań. Skania jest brzydka zimą”
sobota, 13 lipca 2013
Wstęp do Tischnera - „Wariacje Tischnerowskie” Jarosław Makowski
Postać
księdza Józefa Tischnera jest z pewnością nietuzinkowa. Był on z
pewnością wybitnym filozofem, świetnym dydaktykiem(który meandry
swojej nauki był w stanie wytłumaczyć korzystając z gwary
podhalańskiej) oraz największym piewcą polskich gór od czasów
Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Co więcej, nie znam osoby, która nie
odczuwałaby sympatii do księdza Tischnera(bez względu na poglądy
religijne czy polityczne). Mimo iż od jego śmierci minęło już
prawie piętnaście lat, to nie da się przecenić jego wpływu na
współczesne życie intelektualne Polski. Przykładem niech będzie
książka jego apologety i ucznia Jarosława Makowskiego.
Wnikliwi
czytelnicy z pewnością zauważyli, że tytuł pochodzi z
przedstawienia teatralnego w reżyserii Artura Więcki. Jest to(obok
„Filozofii po góralsku” ze słynnym cytatem: „Góralska
teoria poznania mówi, że są trzy prawdy: Święta prowda, Tyż
prowda i Gówno prowda.”) najgłośniejsza sztuka oparta na dorobku
księdza Tischnera. Sam tytuł pasuje tu idealnie i zdradza nam
dalszą treść – jest to zbiór esejów filozoficznych
opublikowanych wcześniej w między innymi: Gazecie Wyborzej,
Newsweeku czy Tygodniku Powszechnym. O ile jednak jestem hejterem
płacenia dwa razy za ten sam materiał, to tutaj doceniam uczciwość
autora – artykuły te zostały znacznie poszerzone w stosunku do
wersji pierwotnej. Co znajdziemy w środku?
Książka jest
podzielona na trzy części: Pamięć, Dług i Próby.
W pierwszej autor zamieścił recenzję i polemikę z opublikowanymi
już pośmiertnie dziełami Tischnera. Przyznam, że wydały mi się
one najsłabsze w całym zbiorku. W drugiej opisuje on istotę
filozofii najznamienitszego Górala. Dotyka tu między innymi takich
tematów jak stosunek religii do nauki, filozofii do teologii czy
istoty myślenia religijnego. Mimo, że miejscami kłóciły się one
z moją wiedzą wyniesioną ze studiów(mniej lub bardziej związanych
z filozofią) to nie dało się im odmówić ciekawej argumentacji.
Prawdziwy pazur autor pokazuje w części trzeciej i ostatniej,
zatytułowanej Próby. Jest to swoista próba przeniesienia myślenia
księdza Tischnera na tematykę która frapowała autora. Dużo
miejsca poświęca problematyce zła i Złego. Zadaje pytania o sens
religii i filozofii po Auschwitz czy omawia świetną powieść
Jonathana Littella „Łaskawe”. Oprócz tego możemy przeczytać o
tym jaki powinien być(a jaki jest) stosunek Chrześcijanina do
zwierząt, czy wolnego rynku(w oparciu o Katolicką naukę
społeczną). Mimo, że nie koniecznie trzeba się z nimi zgadzać to
samo powstanie takich tekstów wskazuje na pewną ciągłość myśli
między uczniem(za którego uważa się Jarosław Makowski) a
Mistrzem.
Mimo, że autor we wstępie zapewnia że
do pełnego zrozumienia książki nie jest konieczna wiedza z zakresu
filozofii to ja tak optymistyczny nie jestem. Uważam, że do pełnego
rozkoszowania się treścią potrzebny jest podstawowy kurs z zakresu
Królowej Nauk. Wielką zaletą pozycji jest na pewno prosty i
treściwy język, którym została ona napisana. Taki sposób pisania
o nauce jest moim zdaniem wielce wskazany.
Filozofia księdza Józefa Tischnera
obok Żubrówki, toruńskich pierników oraz krajobrazów z wierzbą
płaczącą powinna być eksportowym towarem Polski. Jest ona
fenomenem na skalę światową. Świetnym wstępem do niej może być
książka Jarosława Makowskiego. Warto dać jej szansę.
Moja ocena: 8/10
Cytat książki: „To tekst na poły
legendarny. Odnaleziony rzekomo w butelce pod gruzami warszawskiego
getta. Jest to, a jakżeby inaczej, modlitwa spisana przez
żydowskiego powstańca w ruinach płonącego domu na kilka godzin
przed ostatnim dla niego zachodem słońca. Czytam: „Możesz mi
[Boże] ubliżać, możesz mnie bić, możesz zabrać mi wszystko, co
najdroższego i najlepszego na tym świeci, możesz mnie na śmierć
zadręczyć – ja zawsze będę w Ciebie wierzył! (…) I takie są
też moje ostatnie słowa do Ciebie, mój gniewny Boże; nic Ci to
nie pomoże! Uczyniłeś wszystko, bum się na Tobie zawiódł, bym w
Ciebie nie wierzył. Lecz umieram, jak żyłem – niezachwianie w
Ciebie wierząc”
Źródło okładki.
Źródło okładki.
piątek, 12 lipca 2013
Ystad widziane po raz pierwszy - „Morderca bez twarzy” Henning Mankell
Tym wpisem pragnę rozpocząć nowy
cykl blogowych recenzji. Będę się w nim zajmował kultowymi
cyklami literackimi – bez względu na ich wiek, czy gatunek. Na
pierwszy ogień idą kryminały Mankella. Macie propozycje dotyczące
innych lektur? Wpiszcie je w komentarzu albo na fejsbukowym fanpejdżu
– https://www.facebook.com/Readaktor
Seria kryminałów o Kurcie Wallanderze
autorstwa Henninga Mankella jest już kultowa. Na ich podstawie
powstawały seriale i filmy telewizyjne, a same powieści cieszą się
popularnością w Europie. Czy zasłużoną? No cóż, moje pierwsze
spotkanie ze szwedzkim pisarzem to falstart.
Akcja powieści toczy się w Skanii,
południowej części Szwecji leżącej nad morzem Bałtyckim, na
początku lat '90. Nasz bohater, Kurt Wallander, oficer policji w
prowincjonalnym Ystad zmaga się z poważnymi problemami. Jest świeżo
po rozwodzie, jego córka po nieudanej próbie samobójczej nie chce
z nim rozmawiać, ojciec choruje na demencje starczą i jest wiecznie
niezadowolony z syna. Jakby tego było mało jest on permanentnie
samotny a jego jedyną towarzyszką jest kobieta pojawiająca się w
erotycznych snach. Dlaczego opis książki rozpoczynam od
charakterystyki bohatera? Gdyż życiowe rozterki naszego komisarza(a
także jego walka z nadwagą) stanowią lwią część fabuły. I nie
raz, i nie dwa będą przysłaniać sprawę kryminalną. Problem
polega na tym, że z każdą kolejną stroną czułem coraz mniej
sympatii do naszego protagonisty. Mimo wszystkich problemów wydawał
się on bezbarwny i nijaki, a jego działania powodowały u mnie
uśmiech politowania. Jeżeli ktoś spodziewa się cynicznego
ostatniego sprawiedliwego z powieści noir, to powinien zacząć
szukać innej pozycji.
Kurt Wallander musi rozwiązać sprawę
brutalnego morderstwa na szwedzkiej prowincji. Dlaczego zabójca,
który torturował dwójkę starszych ludzi po wszystkim nakarmił
ich konia? I co chciał osiągnąć pozbawiając życia spokojnych
obywateli? Sprawa jest naprawdę ciekawa(a później jeszcze się
komplikuje!). Nie da się zaprzeczyć, że książka wciąga i czyta
się ją przyjemnie. Niestety, autor KOMPLETNIE zrujnował
zakończenie. Osoby wyczulone na spoilery mogą sobie darować resztę
akapitu, chociaż postaram się nie zdradzać żadnych, istotnych dla
fabuły informacji. W kryminałach zawsze lubiłem powolne
dochodzenie do prawdy i zatrzymanie będące efektem wyrafinowanej
gry operacyjnej policji. Tutaj tego nie mamy. Sprawa „rozwiązuję
się” przypadkiem, którego prawdopodobieństwo było znikome.
Zdecydowanie działa to in minus na końcową ocenę.
W każdej książce Henning Mankell
próbuję wziąć na tapetę ważny społecznie temat. W „Mordercy
bez twarzy jest to ksenofobia, rasizm oraz szwedzka polityka
imigracyjna. Nie spodziewajcie się jednak wyrafinowanej analizy, czy
głębokich przemyśleń. Autor tworzy prostą diagnozę na zasadzie:
„rasizm jest be, ksenofobia be, a szwedzka polityka jest za
miętka”, bez próby pokuszenia się o cokolwiek więcej. Nie
wymaga oczywiście, żeby kryminał pełnił funkcję rozprawki
socjologiczno-filozoficznej o naturze ludzkiej. Ale skoro twórca
pokusił się o taki element to mógł mu nadać więcej odcieni szarości.
Bardzo podobał mi się sposób w jaki
autor przedstawia Skanię. Jest ona smutna, szara, brutalna.
Zabiegiem, który uważam za genialny, jest kreowanie nastroju za
pomocą zmiany pogody. Bohater zmaga się nie tylko z przestępcami,
ale także z wiecznym deszczem i brakiem słońca. Jest to świetna
sceneria dla kryminału.
Ystad jest co prawda miastem ładnym i
ciekawym – jednak po drodze gdzieś zaginęła dusza. Mam nadzieję,
że to wina pierwszego spojrzenia. Mimo solidnej rzemieślniczej
roboty, książki nie mogę ocenić wyżej niż zwykłego
przeciętniaka. Mam nadzieję, że następne spotkanie w Skanii
będzie bardziej owocne.
Moja ocena: 6/10
Cytat książki: „Co prawda on
kuratorom nie dowierzał. Zbyt często, jego zdaniem, różni
pracownicy socjalni, wzywani, kiedy policja schwytała młodocianych
przestępców, prezentowali błędne wyobrażenie o tym, co należy
robić. Kuratorzy byli ulegli i łagodni w sytuacji, gdy, jak sądził,
powinni stawiać tym ludziom twarde wymagania. Nieraz złościł się
na władze socjalne, które swoją powolnością i brakiem
zdecydowania popychały młodych przestępców do kontynuowania
działalności”
Źródło okładki
Źródło okładki
wtorek, 9 lipca 2013
Wieczna makabreska - „Wieczny Grunwald. Powieść zza końca czasów”
„Morfina” Szczepana Twardocha była
moim odkryciem literackim roku 2013(nie tylko moim – autor został
uhonorowany Paszportem Polityki). Odważna opowieść o zagubionym
oficerze Wojska Polskiego przebywającym w Warszawie podczas II wojny
światowej była odważna i bezkompromisowa. Stawiała trudne pytania
i unikała łatwych odpowiedzi. Jej starszy brat „Wieczny Grunwald”
wydaję się być bardzo podobny. Czy tak jest w rzeczywistości?
Nasz narrator, Paszko właśnie umiera.
W plątaninie ciał nazwanej później bitwą pod Grunwaldem, jego
wędrówkę kończy cios litewskiej wekiery, który zadaje olbrzym w
skórze(jeżeli macie skojarzenia z pewnym słynnym obrazem Matejki
wiszącym w Muzeum Narodowym w Warszawie... to są one prawdopodobnie
dobre). Wydając ostatnie tchnienie opisuję historię swojego życia
– a raczej żyć. Otóż nasz protagonista żył w niezliczonej
ilości wersji alternatywnych i umierał nieskończoną ilość razy.
Zarówno w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. W
„naszej” historii oraz tej alternatywnej. Mordował i był
mordowany w każdy możliwy sposób, co jest opisany w sposób mocno
dosadny.
Fabułę należy śledzić bardzo
ostrożnie, gdyż przeplatają się w niej różne wątki,
chronologia zdarzeń jest mocno zaburzona, a od czasu do czasu
wplatane są alternatywne wersje historii. Jest to jednak punkt
wyjścia do pewnych bardziej ogólnych rozważań. W książce o
nikczemnie małej objętości udało się zmieścić analizę
stosunków polsko-niemieckich, rozważania na temat sensu wojny,
pokoju a nawet krótką historię seksu. Jak widać tematyka jest
mocno zróżnicowana. I co najważniejsze, autor nie stroni od
poglądów kontrowersyjnych czy niepoprawnych politycznie.
Samego Paszkę należy traktować
alegorycznie. Miesza się w nim żywioł polski i niemiecki, krew
królewska i plebejska. Jego losy to próba rozłożenia na czynniki
pierwsze pojęć patriotyzmu, polskości i niemieckości. Szczepan
Twardoch ucieka od martyrologii i bawi się sentymentalną symboliką
patriotyczną, rekonstruując na nowo narodowe mity. Losy Paszki jak
w soczewce skupiają w sobie historię polsko-niemiecką – zarówno
tą złą jak i tą dobrą.
Bardzo podobają mi się również
ogólne rozważania, które często zahaczają o historiozofię.
Historia w prozie Twardocha jest zła, przynosi ból oraz cierpienie.
Wizja ta jest bardzo pesymistyczna, w której każdy wybór jest zły,
a każda droga kończy się rozczarowaniem. Niejako również
pokazuje, że wszyscy jesteśmy w nią uwikłani.
Niepokojąca jest wizja przyszłości
stworzona przez autora. Z jednej strony, wielkie maszyny bojowe oraz
na wpół syntetyczni wojownicy przypominają uniwersum Warhammera
40.000, z drugiej jest to rasowa antyutopia. Redukując wszelkie
uczucia patriotyczne i wartości do funkcji czysto biologicznej,
dzieląc ludzkość na nowe gatunki i wikłając w wieczną
wojnę(trochę podobną do tej Haldemana) tworzy koszmar.
Świetny jest język, którym posługuję
się Twardoch. Gdy opisuję on XIV i XV wiek, korzysta ze
staropolszczyzny(i nie uznaje tutaj żadnych kompromisów, dlatego
też niewprawiony czytelnik może mieć problem ze zrozumieniem jego
znaczenia). Fragmenty dziejące się w przyszłości są z kolei
pisane językiem współczesnym, naszpikowanym jednak neologizmami.
Tworzy to fajną kompozycję i pozwala łatwo przeskakiwać od wizji
do wizji.
Ciężko mi jednoznacznie ocenić
„Wieczny Grunwald”. Wiem, że pozostanie on w cieniu swojej
młodszej i popularniejszej siostry „Morfiny” . Tematyka
paradoksalnie jest bardzo podobna, a w obu przypadkach autor stosuję
podobne zabiegi literackie. Nie zmienia to faktu, że obie uważam za
bezprecedensowe, a samego Szczepana Twardocha za jednego z
najodważniejszych(i najlepszych) pisarzy polskich młodego
pokolenia. Z drugiej strony hermetyczna forma i duża ilość
fantastyki może odstraszać część odbiorców. Jeżeli weźmiemy
pod uwagę perwersyjną wręcz dawkę brutalności to powstaje
produkt, który siłą rzeczy nie jest skierowany dla każdego
czytelnika. Mnie to jednak nie przeszkadza, dlatego wystawiam
„Wiecznemu Grunwaldowi” mocną dziewiątkę.
Moja ocena: 9/10
Cytat książki: „Śmierć nie jest
niczym wyjątkowym Można umierać ładnie i brzydko, to jasne, tak
jak można mieć dobre i złe maniery przy stole. A wy nie potraficie
nawet zabić zwierzęcia, które potem jecie, zamykacie całe to
zabijanie do fabryk i udajecie, że go nie ma. Co jest, wierzcie mi,
wyjątkowo żałosne. Te wasze płacze, że ktoś zabił pieska,
podczas gdy świnie zabijacie w fabrykach, a potem żrecie ich mięso.
I jeszcze to gadanie, że w fabrykach zabijanie jest humanitarne. Co
mnie jeszcze więcej dziwi, bo z kolei fabryczne zabijanie ludzi
uważacie za niehumanitarne. Spalić człowieka na śmierć bombą
atomową albo fosforową jest humanitarnie, a zagazować go w fabryce
śmierci niehumanitarnie. Chociaż może mniej boli? No nie wiadomo,
póki się nie sprawdzi, a dwóch śmierci wam nie dano, a wiele dano
ich mnie, więc mojemu doświadczeniu ufajcie. Więc – fosfor boli
bardziej.”
Źródło okładki
Źródło okładki
poniedziałek, 8 lipca 2013
Pozory mylą! - „Umarli tańczą” Piotr Głuchowski
Początkowo,
moja skromna recenzja, miała nosić tytuł „Polskie Millenium” i
zaczynać się słowami: „Podobno naśladownictwo jest najwyższą
formą pochlebstwa”. Cóż, pomyliłem się. Kryminał Piotra
Głuchowskiego nie jest tylko luźną wariacją na temat trylogii
Larssona. Ba, śmiem twierdzić że jest od niej znacznie lepszy.
Poznajcie
Roberta Pruskiego. Zarabia on na życie chałturząc w lokalnym
tygodniku „Głos Torunia”. Oprócz tego zmaga się z
alkoholizmem, długami oraz eksżoną która skutecznie utrudnia mu
kontakt z dziećmi. Brzmi znajomo? Poczekajcie! Pewnego dnia, gdzieś
między pisaniem o zalanych ogródkach działkowych, a uzupełnianiem
kroniki kryminalnej dostaje on tajemniczy list. Zdesperowana
nieznajoma prosi o pomoc w ustaleniu miejsca pochówku rodziców
zabitych w czasach stanu wojennego. Przyznacie, że ciężko nie
poczuć déjà
vu?
Zapewniam was jednak, że jest ono
tylko chwilowe. W zamian otrzymujemy naprawdę rasową książkę
sensacyjną, która czerpie garściami od najlepszych w swoim
gatunku. Dlatego też dostajemy bohatera właściwego dla mrocznego,
miejskiego kryminału, namiętny romans, ciekawą zagadkę i naprawdę
mnóstwo zwrotów akcji. Oprócz tego poznamy mroczną tajemnicę
Służby Bezpieczeństwa PRLu i pewną niecodzienną sektę.
Autor świetnie odmalował postać
przestępcy. Nie mogę pisać za dużo, gdyż ocierałoby się to o
spoiler, natomiast jest ona skonstruowana w sposób logiczny, jej
psychologia sprawia wrażenie wiarygodnej i spójnej, a sekret
rytualnych morderstw jest w pełni wytłumaczony. Nie jest to może
postać, która zapadnie w pamięci na dłużej, jednakże nie można
się do niczego przyczepić.
Dużą sympatią zapałałem do
głównego bohatera. Jest on nieodrodnym dzieckiem epoki noir w
kryminale. Pozostający na życiowym rozdrożu, sfrustrowany, po
przejściach, odpalający papierosa od papierosa. Prawdopodobnie dość
dobrze wpasowałby się w klasyczne pozycje Chandlera. Mimo to, w
trakcie lektury naprawdę odczuwa się do niego sympatie i przejmuje
jego losami.
Jednak najważniejszym bohaterem
książki wydaję się być Toruń. Autor przedstawia go malowniczo i
nie stara się zredukować go do „miasta grzechu”. Co więcej
udało mu się uchwycić duszę stolicy pierników oraz domu Mikołaja
Kopernika(przyznają sobie prawo do autorytatywnego stwierdzenia tego
faktu, gdyż długie trzy lata mieszkałem rzut beretem od miejsca
morderstwa :-) ).
Piotr Głuchowski z zawodu jest
dziennikarzem i stara się oddać specyfikę pracy w jego branży.
Dlatego też w trakcie lektury poznamy specyficzny żargon, poczucie
humoru czy swoiste układy towarzyszące żurnalistom. Muszę
przyznać, że jest to niesamowicie ciekawe i dobrze opisane.
Żeby nie było tak kolorowo –
książka posiada również wady. Mniej więcej w połowie akcja
zaczyna zwalniać, żeby pod koniec znowu przyśpieszyć. Fragment
ten czyta się gorzej. Dodatkowo zakończenie nie wyjaśnia do końca
wszystkich wątków, które pojawiły się w książce. A jest to
zabieg, którego bardzo nie lubię.
„Umarli tańczą” Piotra
Głuchowskiego jest książką świetną. Trzyma w napięciu od
pierwszej do ostatniej strony i nie pozwala oderwać się od
lektury(a jest to pozycja solidna gabarytowo). Akcja, bohaterowie,
klimat sprawiają, że naprawdę chcę się poznawać historię
śledztwa dziennikarskiego. Mocna i brutalna jest świetnym pomysłem
na gorące, letnie dni. Nie będziecie zawiedzeni.
Moja ocena: 8,5/10
Cytat książki: „- Szkoda, że mnie
tam nie ma. Smucę się sama. Znowu mnie opadają niedobre myśli
Chciałabym, żebyś mnie nosił w kieszeni jak świnkę morską.”
Źródło okładki
Źródło okładki
sobota, 6 lipca 2013
Ignorance is bliss* - „Spustoszenie. Nieopowiedziana historia o katastrofie i dyktaturze wojskowej w Birmie” Emma Larkin
Znacie to uczucie, towarzyszące
czytaniu książki która jest absolutnie poprawna, solidnie napisana
i dotyczy ciekawej tematyki... jednak kompletnie was nie pociąga? Że
powinien to być hit, gdyby nie fakt, że nie posiada „tego
czegoś”? Niestety spotkało mnie to podczas czytania reportażu
Emmy Larkin.
Maj 2008 rok. W wybrzeża Birmy uderza
cyklon, który zabija prawie sto pięćdziesiąt tysięcy osób.
Organizacje charytatywne szykują kontenery z pomocą humanitarną,
ratownicy sprawdzają sprzęt, a wojska państw ościennych gotowe są
do prowadzenia akcji ratunkowej. Jednakże rządząca Birmą junta
wojskowa nie dość że odmawia wszelkiej pomocy, to jeszcze sama nie
prowadzi żadnych działań, co skazuję na śmierć kolejne tysiące
bezbronnych ludzi. Piszącej pod pseudonimem Emmie Larkin udaję się
uzyskać wizę turystyczną i udokumentować tą ogromną tragedię.
Historia kataklizmu jest niejako
punktem wyjścia do opowieści o reżimie panującym w Birmie. Mimo
iż teoretycznie jest to junta wojskowa, to jej struktura przypomina
starożytne, absolutne monarchie. Całość władzy i co za tym idzie
państwa przypada samodzierżawnemu władcy. Rządząca Mjanmą(gdyż
taka jest oficjalna nazwa państwa) dynastia jak w soczewce skupia
wszelkie wady minionych ustrojów – wiarę w magię, intrygi i
pałacowe zamachy czy kompletną kontrolę życia poddanych.
Autorka pokazuje chory system, który
przedkłada wizerunek nad życie obywateli. Totalitarna Birma, żeby
tylko zachować pozory siły jest w stanie skazywać obywateli na
śmierć i życie w nędzy. Ustrój taki generuje też tysiące
absurdów – jak przenoszenie stolicy z dnia na dzień, czy
tymczasowe odnawianie ulicy, którą będzie podążał wódz.
Na szczęście, o czym informuje nas
postscriptum od wydawcy, Mjanma weszła na drogę przemian
demokratycznych. Odbudowa po latach zaniedbań będzie jednak
długotrwała.
Bardzo doceniam wartość dokumentalną
tejże książki, ciekawy temat i brawurową wręcz analizę
totalitaryzmu. Jednakże od pierwszej do ostatniej strony czegoś mi
brakowało. Całość jest napisana, suchym sprawozdawczym językiem.
Owszem, sprawdza się on we wszelkiego rodzaju kronikach i
dziennikach, jednakże jego wartość reporterska jest mocno
dyskusyjna. Co więcej, powoduje to że książka nie wzbudza żadnych
emocji – nawet opis tragicznej katastrofy, czy prześladowań
politycznych!
Kolejną wadą jest konstrukcja książki
– jest ona podzielona na trzy części, każda po trzy rozdziały(w
tekście wielokrotnie podkreślano rolę numerologii w kulturze
birmańskiej – szczególne miejsce zajmuje w niej cyfra dziewięć).
Jednakże autorka swobodnie żongluje tematami w obrębie jednego
rozdziału co wprowadza chaos i utrudnia czytanie. Wątki dotyczące
katastrofy znajdują się w części pierwszej i trzeciej, co tworzy
swoistą pętle.
Podsumowując reportaż Emmy Larkin nie
jest złą książką. Praca reporterska oraz solidne opracowanie
źródeł wprawia w podziw. Z drugiej strony jest to tylko(i aż)
kronika wypadków w Birmie w XXI wieku. Nie kupuje takiej formy, stąd
stosunkowo niska ocena.
*w tym wypadku użycie angielskiego
odpowiednika jest najbardziej właściwe. Polski odpowiednik
„niewiedza jest błogosławieństwem” nie ma tego ostrego
brzmienia orwellowskiego oryginału.
Moja ocena: 6/10
Cytat książki: „Próbując
zrozumieć birmańską juntę, musiałam poświęcić sporo uwagi
tutejszym przesądom. Kiedy ugodzono w rodzinę Ne Wina, aresztowano
także jego astrologa. Wraz z upadkiem Khin Nyunta uwięziony został
również jego najważniejszy wróżbita Bodaw Than Hla.”
Źródło okładki
Źródło okładki
czwartek, 4 lipca 2013
Prawdziwe „Jądro ciemności” - „Duch króla Leopolda. Opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce” Adam Hochschild
Z czym kojarzy się wam Belgia? Z
czekoladkami Leonidas i Godiva? Z Unią Europejską? Piwem trapistów?
Kto pomyślał jedną z tych trzech rzeczy niech podniesie rękę do
góry. Zmieńmy pytanie – z czym kojarzy wam się Kongo? Tu już
będzie ciężej. Ktoś powie, że z dyktaturą, czytelnik obeznany z
literaturą odpowie jednym tchem, że z twórczością Józefa
Korzeniowskiego(alias Josepha Conrada). A czy wiedzieliście, że
„Jądro ciemności” które obligatoryjnie czytają wszyscy polscy
licealiści jest nie tylko uniwersalną opowieścią o źle, ale
również dokumentalnym zapisem ludobójstwa, którego Belgowie
dokonali w Afryce?
Jeżeli nie, to książka Adam
Hochschilda jest dla was. Osobiście kilka razy obiły mi się o
uszy(głównie dzięki piosence Billy'ego Joela – do odsłuchania
niżej) pojedyncze fakty dotyczące kolonializmu belgijskiego. Nie
miałem jednak świadomości, że obywatele tego małego państwa
mogli dokonać zbrodni porównywalnej z Holocaustem.
Ale zacznijmy od początku. Oś książki
wyznacza tytułowa historia króla Leopolda II Koburga. Skoligacony z
większością możnych ówczesnego świata uważał, że mała
Belgia nie odpowiada jego mocarstwowym ambicjom. „Mały kraj,
małych ludzi” zwykł mawiać o swoich poddanych. Tym samym
rozpoczął rozpaczliwe wręcz poszukiwanie kolonii, która
uczyniłaby jego dziedzinę światowym mocarstwem. Jego wzrok padł
na ujście rzeki Kongo...
W tym momencie należy się zatrzymać
i powiedzieć słów parę o dramatis personae. Król Leopold mógłby
stanowić wzorzec z Sevres w kategorii „zło biurokraty”. Serio,
scenarzyści z Hollywood powinni się wzorować na postaci
sportretowanej przez Hochschilda. Zimy, wyrachowany, z potężnymi
zaburzeniami relacji interpersonalnych i życia seksualnego. Mimo, że
jest to pełnokrwisty reportaż to intryga przypomina momentami
powieści kryminalne. Świetnie wyglądają też postacie
drugoplanowe – mitoman i odkrywca Henry Stanley, czy pierwowzór
conradowskiego Kurtza Leon Rom, kolekcjonujący ludzkie głowy. Autor
stara się pogłębić ich psychologię i dojść do źródeł zła.
Nie stawia jednak banalnych diagnoz rodem z twórczości Freuda.
Po drugiej stronie barykady widzimy
obrońców praw człowieka. Na pierwszy plan wybija się dwójka –
Edmund Morel i Roger Casement(znany ze świetnej powieści Llosy
„Marzenie Celta”). Ciężko jednak powiedzieć, że są tak
interesujący jak ich oponenci.
Książka funduje czytelnikowi
prawdziwy, emocjonalny roller coaster. Z kolejnym stronami będziemy
czuli obrzydzenie, podziw, strach i dumę. Wyjątkowo gorzkie
zakończenie powoduję też, że osobiście czułem się nieomal
fizycznie brudny po odwróceniu ostatniej kartki.
Autor stworzył prawdziwy literacki
majstersztyk, który perfekcją dorównuje piórom Montblanc, jajkom
Faberge czy nokturnom Chopina. Umiejętność gry na emocjach,
olbrzymia praca przy źródłach i świetne pióro gwarantują
godziny fascynującej lektury.
Moja ocena: 9,5/10
Cytat książki: „Co więcej, w
odróżnieniu od innych wielkich drapieżców historii, Czyngis-Chana
czy hiszpańskich konkwistadorów, król Leopold II nigdy nie przelał
nawet kropli krwi. Jego stopa nigdy nie stanęła w Kongu. Jest w tym
również coś bardzo nowoczesnego – niczym w przypadku pilota
bombowca, który lecąc wysoko, ponad chmurami, nigdy nie słyszy
krzyków ofiar, nie widzi zniszczonych domów i zmasakrowanych ciał.”
Źródło okładki
Źródło okładki
Subskrybuj:
Posty (Atom)